-Hello! Can I help you? - Pytam następnego pacjenta. Podchodzi do mnie starszy pan. Mówi do mnie łamanym arabskim, próbując dodać parę słów po angielsku. Uśmiecham się i powtarzam pytanie po arabsku. Mężczyzna od razu się otwiera i opowiada, jaki ma problem. Odpowiadam mu uśmiechem, proponuję termin wizyty i zapisuję na kartce.
-Bianka, I need Mr. Ambed's medical card.
-Okey, doctor, one moment please.
Kuba otworzył klinikę. Przyjmuje wszystkich, kobiety, mężczyzn, dzieci, biednych i bogatych. Jest kilka warunków: pacjent musi być czysty i musi znać angielski, żeby się z nami porozumiewać. O ile pierwszego warunku bardzo przestrzegamy, o tyle z drugim już niekoniecznie. Odkąd nauczyłam się arabskiego, rozmawiam z ludźmi w ich języku, ale całą dokumentację prowadzę po angielsku.
Kuba zrobił parę specjalizacji i próbuje leczyć każdą chorobę, z jaką ludzie do niego przyjdą. Najwięcej jest przypadków malarii, często w stanie za bardzo złożonym. Aleks poszedł na kursy, zrobił specjalizacje, które raczej nie pokrywają się z tymi, które zrobił Kuba. Żaden nie chciał iść na ginekologię, Mea się zdenerwowała na nich i powiedziała, że ona pójdzie, więc jak chodziła na zajęcia, zajmowałam się trójką dzieci.
Podaję kartę pana Ambeda Kubie i wracam za biurko. Tu nie ma skierowań, ludzie przychodzą i mówią mi, z czym mają problem, dopisuję ich albo do Kuby, albo do Aleksa.
Dzisiejszy dzień jest wyjątkowy dla mnie i Aleksa. Dokładnie dziesięć lat temu zmarł Iwo. Kuba zamyka wcześniej klinikę i jedzie do domu, zostawiając nas samych. Jak co roku idziemy za miasto, siadamy na ziemi pod wielkim baobabem. Aleks opiera się placami o drzewo.
-Bardzo mi go brakuje. - Zaczyna. Ufa mi bezgranicznie, tak jak ja jemu. Nigdy między nami nic nie było i cieszyłam się z tego. - Czasem, gdy nie mogę spać, zastanawiam się, czym by się teraz zajmował.
-Tylko ze mną rozmawiasz po polsku, prawda? - Uśmiecham się do niego.
Patrzy na mnie i dopiero po chwili odwzajemnia się zmęczonym uśmiechem. Miał dzisiaj sporo pacjentów. Jak co roku rozmawiamy, wspominamy, planujemy. Alaks milknie na chwilę, potem sięga do torby.
-Dostałem dzisiaj od pacjenta. - Pokazuje mi butelkę lokalnego mocnego alkoholu. - Spróbujemy?
-Ale nie za dużo, dobrze? Chcę pamiętać ten dzień. To ważny dzień.
-Tak, ale nie możemy żyć przeszłością. Nie chcę w przyszłym roku tu siedzieć i wspominać z tobą Iwo. Chcę żyć i wiem, że Iwo też by tego chciał. Dlatego pracował, nigdy nie prosił mnie o pieniądze, a czasem nawet mi je podrzucał, gdy nie chciałem ich wziąć. Robił zakupy i mówił, że zjadł rachunek i nie wie, ile dokładnie zapłacił, ale na pewno mniej niż zwykle, bo to i to, i tamto było na promocji.
Patrzę na niego smutno.
-Bianka... - Zaczyna Aleks. - Napijmy się.
Podajemy sobie na przemian butelkę. Alkohol jest dziwny, słodki i mocny. Uderza mi do głowy, ale dziwnie czuję, że tego właśnie dzisiaj potrzebowałam. Mocno wstawiona dopijam alkohol i butelka jest pusta.
-Wiesz, Bianka. - Zaczyna Aleks. - Jesteś dla mnie ważna, ale jestem tchórzem. Jestem strasznym tchórzem. - Milczy chwilę, próbując dobrać słowa. Chociaż jestem pijana, każde słowo Aleksa zapada mi mocno w pamięć. - Słuchaj. - Łapie mnie za rękę i splata palce razem. - Chcę być z tobą. - Mówi i zaraz robi się cały czerwony. Chcę coś powiedzieć, ale nie pozwala mi. - Nie wiem, czy cię kocham i czy kiedykolwiek będę, ale na pewno... na pewno będę ci wierny. Będę o ciebie dbał i... i... chcę być dla ciebie wsparciem. Tak jak ty byłaś dla mnie. I... - Patrzy na mnie. - Proszę, nie odrzucaj mnie... Ja...
Nie wiem, co o tym myśleć. Czuję ciepło jego dłoni, a alkohol radośnie zakłóca mi myślenie.
-Myślisz, że Iwo...
-Myślę, że nie miałby nic przeciwko temu.
Puszczam jego dłoń i niezgrabnie podnoszę się na nogi. Aleks też chce wstać, ale mu nie pozwalam.
-Siedź. - Mówię bełkotliwie. Przechodzę parę kroków i siadam na nim okrakiem.
-Co ty...
-Chciałeś, to masz, co ci dają. Nie wolno ci mnie krzywdzić. To jedyne, co chcę powiedzieć.
Aleks chyba nie wie, o co chodzi. Pochylam się i mocno go całuję. Oddaje pocałunek, a potem działa na nas alkohol. Kochamy się na polu pod baobabem i gdy alkohol zaczyna ulatywać, dociera do mnie pewna rzecz. Cały czas myślałam, że Iwo będzie zły, jak się z kimś zwiążę, ale przecież Iwo nie żyje, został w naszych wspomnieniach. Nie ma powodu, aby dalej się zamartwiać, żałoba powinna już dawno dobiec końca. Aleks mnie mocno przytula.
Siadam na moim krześle w rejestracji i przeglądam pocztę. Wszystkie poza jednym są adresowane na klinikę, a ten jeden na Jakuba Markowskiego. Już dawno nikt nie mówił na Kubę Jakub, zazwyczaj jest to po prostu Jacob.
Odsuwam się na krześle i idę do gabinetu Kuby. O tej porze nie ma wielu pacjentów, więc wchodzę. Kuba, Aleks i Mea siedzą razem i rozmawiają o jakimś ciężkim przypadku ciężarnej kobiety. Aleks pyta, co się stało.
-I have a letter for you, Jacob.
-For me? Who send it?
-It is not signed.
Kuba bierze ode mnie dziwny, niepodpisany list i zaczyna go czytać. Patrzy na mnie, na mój wielki brzuch i podaj list.
-First sit down.
Siadam na kozetce i czytam list. Przerywam czytanie i patrzę na podpis. Oddaję list, nie czytając go do końca.
-I don't want to see her anymore. And I don't want heard about her. I go beck to my registraction.
-Bianka, our father is dead.
Ale to nic dla mnie nie znaczy.
Od lat mam swoje życie i ani matki, ani ojca w nim nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz