Stała pod portretem Grubej Damy i próbowała przekonać ją, że jest Gryfonką, pod nikogo się nie podszywa i tłumaczyła powody swojego spóźnienia. Zaklinała nawet, że są tam jej rzeczy, ale kobieta na obrazie nie chciała jej wpuścić. Jennifer poczuła łzy w kącikach oczu. Była zmęczona, rozdrażniona, pragnęła wykąpać się, zjeść coś i pójść spać.
Usiadła na schodach. Cały zamek pustoszał, nawet duchy przestały harcować, Irytek schował się w jednej z nieużywanych sal. Jennifer oparła się o zimną, chropowatą ścianę. Przez jej ciało przeszły dreszcze. Westchnęła i wstała. Zeszła do zimnych i nieprzyjemnych lochów. Stanęła na przeciw drzwi prowadzących do dormitorium Ślizgonów. Mur rozstąpił się. Stał w nich pierwszoroczny.
-Witaj, mógłbyś poprosić na chwilę Prefekta Slytherinu? - Jennifer uśmiechnęła się delikatnie.
-Zależy kto prosi.
-Prefekt Gryffindoru.
Pierwszoroczny uśmiechnął się przebiegle. Skłonił lekko i zniknął w czeluściach dormitorium. Dziewczyna wzdrygnęła się. Nie cierpiała Ślizgonów, ale wiedziała, że tylko Malfoy jest o tej porze na tyle ogarnięty, aby jej pomóc. Odsunęła się pod przeciwległą ścianę. Mur ponownie rozstąpił się, pokazując wnętrze Pokoju Wspólnego Slytherinu. W przejściu stał ten sam młody chłopak.
-Tędy, pani. - Wskazał ręką wgłąb pomieszczenia. - Pan Malfoy czeka na panią.
-A... nie mógłby wyjść?
-Jest dość zajęty. Proszę za mną.
Pierwszoroczny poczekał, aż Jennifer go minęła i ruszył za nią. Malfoy siedział przy ognisku na dużym fotelu. Leniwie spojrzał na gościa. Pstryknął palcami, a dwóch chłopców z drugiego roku przyniosło wygodne krzesło.
-Proszę spocząć, pani Prefekt. - Malfoy wskazał ręką na przyniesiony mebel. Jennifer wciąż stała koło niego. - Równie dobrze możemy wyjść. - Żachnął. - Powinnaś docenić to, że wpuściłem cię do naszego dormitorium.
-Malfoy, nie mam gdzie spać. Znajdź mi coś. - Jennifer powiedziała szybko, jakby się bała, że jak będzie przeciągać albo mówić powoli, to straci odwagę.
-Hm? Ach, no tak. Nie masz przyjaciół, którzy podadzą ci hasło, tak?
-Ty też ich nie masz. Masz tylko sługusów.
-Auu, ale mnie zraniłaś. - Malfoy teatralnie złapał się za bluzę, jakby serce go bolało. Roześmiał się. - Jako Prefekt dostaniesz własne dormitorium, zabezpieczone na hasło. Tibi obedit. - Drzwi dormitorium stanęły otworem. - Zapraszam. - Przepuścił ją i starannie zamknął drzwi. - Dzisiaj możesz tu przenocować, ale jutro masz już znać hasło do tego waszego portretu, jasne?
-Tak. Dziękuję.
Malfoy zmierzył ją spojrzeniem i poszedł do prywatnej łazienki. Jennifer była tak zmęczona, że usiadłszy w fotelu, zasnęła snem sprawiedliwego. Nie przeszkadzało jej oparcie wbijające się w bok ani chłód. Nie przeszkadzał jej także wzrok Malfoya, przepasanego jedynie ręcznikiem na biodrach, który obserwował ją, uśmiechając się psotnie.
Blondyn oparł ręce o oparcia fotela i pochylił się. Ich twarze były naprawdę blisko. Kosmyk włosów dziewczyny poruszył się i otarł o jego nos. Malfoy natychmiast się odsunął. Podszedł do swojego łóżka, chwycił koc i rzucił nim w dziewczynę. Jennifer poruszyła się we śnie, a koc spadł na podłogę.
-Co robisz, idiotko? - Szepnął Malfoy, podniósł koc i okrył nim dziewczynę.
-Dzięki, D...
-Co...? - Blondyn patrzył na nią chwilę, próbując znaleźć sens jej wypowiedzi. "D"? Czy chciała zwrócić się do niego po imieniu? Więc dlaczego nie dokończyła? Była aż tak zmęczona?
Malfoy przyłapał się na tym, że się jej przypatruje. Odwrócił wzrok i wrócił do łóżka.
"Co za hipokryzja", myślał, leżąc już w łóżku. "Od kiedy to szanowany Ślizgon, taki jak ja, pomaga jakiemuś Gryfonowi? Jak mogłem się tak zhańbić?"
*****
-Tibi obedit. - Blaise rozejrzał się, czy na pewno nikt go nie obserwuje i wśliznął się do dormitorium Prefekta. - Smoku? - Rzucił w przestrzeń, gdy zobaczył zwiniętą postać na fotelu. - Smoku! - Postać poruszyła się niespokojnie.
-Rusz się tylko o krok...! - Blaise poczuł różdżkę tuż przy swojej szyi. Nerwowo przełknął powietrze. Spojrzał na niewiele niższego od siebie przyjaciela. Uspokoił się. - Zabini, nie strasz mnie, idioto.
-Myślałeś, że kto przyszedł? - Ciemnoskóry rozluźnił się, gdy Malfoy zabrał różdżkę. - Tylko ja znam twoje hasło. Nikt inny nie byłby posłuszny tobie.
-Przestań....!
-Kto to? - Blaise wskazał na śpiącego gościa.
-Dursley.
-Co?! - Zabini był co najmniej zdumiony. Nie dziwił się, że Smok już ma nową zabawkę. Był zaskoczony tym faktem, że pozwolił jej u siebie spać. Że umawiał się z Gryfonką. W dodatku Prefektem. Zwłaszcza, iż mówił, że chce się nią zabawić. Że był tak niespokojny. Że groził mu, przyłożeniem różdżki do szyi.
-Przymknij się, Diable! - Blondyn rzucił zaniepokojone spojrzenie na dziewczynę.
-Co się dzieje, Smoku?
-...
-Draco? - Blaise podszedł do niego. Położył mu ostrożnie dłoń na ramieniu.
-Przenocuj mnie u siebie. - Poprosił blondyn.
-Nie.
-Co? Dlaczego?
-Walcz. Albo wybierz ją na swoją narzeczoną. Masz więcej czasu niż ja, ale... czas to pieniądz, Smoku.
-Co masz na myśli?
-Twoja matka będzie zadowolona, gdy w końcu napiszesz jej, że przyszłość rodu Malfoyów jest zabezpieczona.
-Zadbaj o siebie!
Blaise posłał przyjacielowi zdumione spojrzenie, przechylając głowę. Draco patrzył na niego lekko przerażony.
-Co...? Gdzie...? Aa! - Dziewczyna obudziła się, rozglądała przez chwilę nieprzytomnie, a gdy już doszło do niej, gdzie była, wrzasnęła i stanęła na proste nogi, okrywając się kocem.
-Kulturalni ludzie witają się przez "dzień dobry". - Blaise uśmiechnął się do niej lekko złośliwie.
-Która godzina?
-Chwilę po piątej.
Blaise podczas rozmowy nie spuszczał z niej wzroku. Faktycznie, było w niej coś intrygującego, coś co skłaniało go do poszukiwań. Nie wiedział tylko, czego miałby szukać. Pod spojrzeniem ich obu zgarbiła się, szczelnie zakrywając kocem. Widać jej było tylko włosy i oczy, które spłoszone patrzyły na nich.
-Trochę niezręczna sytuacja. - Zauważył Blaise, uśmiechając się. - Byłoby głupio, gdybym to ja wyszedł... Mogłoby to znaczyć, że nakryłem was na czymś... nieprzyzwoitym. - Na twarzy ciemnowłosego zagościł chytry uśmiech.
-Diable... - Pogroził blondyn.
-Słucham cię, Smoku?
-Wyjdź. Wyprowadź Dursley i nie wracaj. A hasło zmienię.
-Jak sobie życzysz. Panno Dursley... pozwoli pani? - Podał jej ramię. Dziewczyna postąpiła krok ku niemu. - Radziłbym zostawić koc. Smok jest do niego dość przywiązany. - Blaise uśmiechnął się porozumiewawczo, a Dursley odrzuciła koc z odrazą. Podeszła do Diabła i pewnie chwyciła go pod ramię. Chłopak przepuścił ją w drzwiach i obejrzał się na blondyna. - Smoku, walcz...!
-Spadaj!
-Ja też się o ciebie martwię. - Blaise puścił oczko Smokowi. - Panno Dursley, tędy, proszę.
*****
Jennifer była przerażona uprzejmością Zabiniego. Zachowywał się zupełnie inaczej, gdy byli tylko we trójkę. Był wyluzowany, z delikatnym, śmiałym uśmiechem błąkającym się na ustach. Gdy ją odprowadzał do Wielkiej Sali, szedł wyprostowany, dumny, poważny. Już nie zaproponował jej pomocnego ramienia, szedł przed nią, jakby nie znała drogi.
-Jenna! - Gryfonka poczuła na sobie silny uścisk nieco niższej od siebie dziewczyny. Proste, długie, rude włosy okrywały ją jak płaszczem. - Gdzie ty byłaś?! Przez całą noc? Martwiłam się o ciebie!
-Przepraszam, Ginny. - Wyszeptała Jennifer.
-Wnioskuję, iż jest pani już w odpowiedniej opie...
-TY! - Ginny doskoczyła do rok starszego chłopaka, chwyciła za kołnierz i pociągnęła w dół, aby ich wzrok był na równi. - Jeśli cokolwiek jej zrobiłeś, przysięgam, że cię dorwę! Zabiję! Ożywię i poćwiartkuję!
-Cóż za ekspresja. - Zabini wyprostował się, strzepując z siebie Gryfonkę. - Jednakże, możesz być spokojna. Nie tknąłbym jej nawet gdybym nie mógł już wytrzymać. Podobnie jak ciebie. Jeśli wiesz, o co mi chodzi... - Zawiesił głos w niezadanym pytaniu.
-Ty... zboczeniec! - Wrzasnęła Ginny i pociągnęła Jennifer za rękę. - A ty co? Jesteś Prefektem! Zachowuj się jak na Prefekta przystało! Gdzieś ty się podziewała?! Ostatnio widziałam cię wczoraj w pociągu!
-Wybacz, Gin.
-Jen... - Rudowłosa zatrzymała się. Zmartwiona spojrzała na przyjaciółkę. - Jesteś dla mnie jak siostra, której nie mam. Naprawdę się martwiłam.
-Wiem, przepraszam.
-Cóż, nieważne. Ważne, że już jesteś. I... powiem ci coś! Chyba podobasz się Harry'emu!
-Co? - Jennifer była w szoku.
-Martwił się o ciebie. Szukał po całym zamku i klął, gdy cię nie znalazł, więc przygotuj się na niezłą burę. - Ginny uśmiechała się. - Wygląda na to, że zapowiada się romansik.
-Raczej nie...
Ginny zaszczyciła ją spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
-Ja swoje wiem, moja droga. Każda, naprawdę każda dziewczyna leci albo na Malfoya, albo na Harry'ego. W sumie nawet Zabini nie jest taki zły, ale to Ślizgon. Więc ich skreślam już na starcie. A Harry cię lubi.
-Gin, to nie jest takie lubienie jak myślisz.
-Zobaczymy, Jen! Animus est maximum thesaurum. - Gruba Dama z niechęcią odsłoniła przejście. - Musisz iść po śniadaniu do McGonagall. Szukała cię.
-Aa... dobrze.
Pokój wspólny wypełniony był Gryfonami. Harry wyszedł z tłumu i podszedł do dziewczyny.
-Idiotka! - Zamachnął się i spoliczkował Jennifer. W pokoju zaległa cisza.
-Potter. Nie podnoś ręki na Prefekta! - Dziewczyna dyszała, patrząc na niego wściekłym wzrokiem. Jennifer zmierzyła go jeszcze wzrokiem i wyszła.
-Jen! - Usłyszała jeszcze krzyk, ale Ginny nie przyszła do niej. Nikt do niej nie przyszedł.
Zeszła na dół, usiadła na schodach naprzeciwko Wielkiej Sali. Wielki zegar wskazywał za dwie szóstą. Jennifer oparła się o mur. Wyciągnęła z kieszeni odtwarzacz, włożyła do uszu słuchawki, włączyła urządzenie i puściła pierwszą muzykę, jaką miała na liście. Blackout.
*****
-Pozmywam. - Maggie uśmiechnęła się lekko. Wyjęła z dłoni brata i Dudleya talerze i podeszła do zlewu.
-Josh...! - Ben ciągnął brata za rękaw.
-Co się stało?
-Siku!
-Ach, aha. D, można?
-Jasne. Znasz drogę.
-Dzięki.
Maggie pomyła naczynia. Zaczęła rozglądać się za ścierką, aby je wytrzeć.
-Nie musisz, zostaw. - Dudley machnął ręką. Dziewczyna skinęła głową. Usiadła z powrotem na swoim krześle. - Jesteś taka dobra z matmy?
-Nie jestem taka zła.
-Na którą jest ten konkurs?
-Na dziewiątą. W Domu Kultury.
Dudley pokiwał głową. - Będę po ciebie o ósmej.
-Nie musisz! Sama sobie poradzę...
-Słuchaj! - Dudley uderzył dłonią w stół, dziewczyna podskoczyła. - Obiecałem Joshowi, że pojadę z tobą, więc czy ci się to podoba, czy nie, pojadę, jasne?
-T-tak.
-Co się dzieje? - Joshua trzymał w ramionach sennego Bena. Chłopiec przytulił się ufnie do brata.
-Nic się nie dzieje, Josh. - Zapewniła szybko Maggie.
-Chcesz się napić?
-D, Ben zasypia-
-Połóż go u mnie. Będziesz na niego patrzeć. Maggie też się położy, żeby się wyspać na jutro.
-D... - Dudley spojrzał na niego zrozpaczonym wzrokiem, odwrócił głowę.
-Dobra, zapomnij. - Wyjął z kieszeni kluczyki i rzucił do dziewczyny. - Prowadzisz.
-Nie.
-To nie było pytanie.
-Dudley! - Josh wyglądał na przerażonego.
-Wyluzuj. Obiecałem, że nic jej się nie stanie, prawda?
Maggie już całkiem sprawnie odpaliła silnik. Na ulicach było już ciemno, ruch właściwie już zamarł, tylko gdzieś jeszcze przechodzili przechodnie, spieszący się do domu.
-Zwolnij, skrzyżowanie. - Dudley delikatnie złapał kierownicę, aby zjechała na odpowiedni pas. - Puść gaz. - Silnik zgasł. - Uruchom silnik. Trzymaj sprzęgło. Jedynka. Kierunkowskaz. Skręcaj. Dwójka. Sprzęgło! Ładnie. Trójka. W lewo. Masz pierwszeństwo. I tak nic nie jedzie, ale jakbyś chciała wiedzieć. Dwójka! Na skrzyżowaniach dwójka, pamiętaj!
-Okej.
-Prosto, dobra, kierunkowskaz, zjedź na lewo. Dalej zajedź, bo ktoś mi tył rąbnie. Dobra, zgaś silnik, światła. - Samochód zaczął się staczać. Dudley pociągnął hamulec. - Ręczny. Bardzo dobrze. No i co, Josh?
Chłopak pokiwał głową z uznaniem. Ben spał oparty o drzwi samochodu. - Sprawdzę, co w domu...
-Okej. - Maggie pokiwała głową.
-Masz się w co ubrać na konkurs? Coś galowego? - Dudley spojrzał na nią, lekko przechyliwszy głowę.
-Raczej nie.
-Zmiana planów, przyjadę po ciebie o siódmej. Znajdę ci coś od matki. Nawet się nie zorientuje.
-A-ale...
-Masz ładnie wyglądać na konkursie, jasne?
-Tak...
Drzwi domku otworzyły się, a dwóch mężczyzn wypchało Josha za drzwi.
-Jasna cholera! Zamknij drzwi, odjedź na następną ulicę i zaparkuj gdzieś. - Polecił dziewczynie i wyszedł.
-Co?! Nie!
Dudley podciągnął rękawy bluzy.
-Ej! Nie umiecie się kulturalnie przywitać?! - Dudley pomógł wstać przyjacielowi. Podszedł do pierwszego, który stał najbliżej i walnął go pięścią. - To jest "dzień dobry". - Kolejnym uderzeniem powalił następnego. - A że jest już dość późno, to znaczy "dobry wieczór".
Z mieszkania wybiegli kolejni zawiani mężczyźni. Kilku doszło tylko dlatego, że trzymali się ściany. Z pośród nich wyszła kobieta, prawie cała rozebrana. Krzywo zapięta za duża o kilka rozmiarów koszula odsłaniała jej jeden bark i dekolt. Pod koszulą miała jedynie prześwitującą bieliznę. Odkąd Dudley pamiętał matka Josha była pociągającą, szczupłą i ładną kobietą. Gubił ją alkohol i narkotyki. I wiecznie bezrobotny ojciec, który od kilku dni nie pojawił się w domu.
-Ellie. - Dudley przywitał się, podchodząc do kobiety.
-Ach, to ty, D. - Kobieta była na mocnych dragach, ale jeszcze kontaktowała. - Bardzo się cieszę, że to ty... - Położyła dłonie na jego klatce piersiowej i zbliżała się. Delikatnie pocałowała go w policzek, zbliżając się do ust. Jedna z jej rąk powędrowała do spodni Dudleya.
-Ellie. Zabieram twoje dzieciaki.
-Rób z nimi co chcesz, przystojniaczku... - Całowała jego szyję. - Jesteś taki męski...
-Przestań. - Zażądał Dudley, a kobieta zamarła. - Nie uderzę cię, ale masz przestać.
-Buu... Dudie jest taki oziębły... - Zaskomlała i roześmiała się. Rozłożyła ręce i zaczęła tańczyć dookoła osi.
-Josh, nocujecie u mnie. Weź coś dla zmianę.
-Wybacz, Dudley. - Josh stał na korytarzu, trzymając w ręku butelkę piwa. - I dzięki. Po raz kolejny dzisiaj.
-Josh, wyluzuj. - Dudley siedział o ścianę, oparty plecami o ścianę. - Nie chciałem dziś w nocy być samemu. Nie gdy ojciec znowu...
-Nie musisz, wystarczy. - Josh usiadł koło niego. - Wiem, co to znaczy nie mieć rodziców. - Dudley pokiwał głową. - Dzięki, że nauczyłeś Maggie jeździć. Przyda jej się, jakby coś się działo.
-Nie ma sprawy... Ej, Josh, wprowadźcie się tutaj. Nie będę musiał tkwić tu sam, jak nie ma Jen. A wy odpoczniecie.
-Dudley... - Josh pociągnął nosem kilka razy, w oczach pojawiły mu się łzy. - Nie mogę... nie chcę żyć twoim życiem...
-I tak nie mam nic lepszego do roboty.
Josh oparł głowę o ramię przyjaciela. Ich dłonie były bardzo blisko siebie. Dudley zaczął się bawić jego palcami, kończąc swoją butelkę piwa. Poczuł na swoim ramieniu ciężar. Josh zasnął niespokojnym, czujnym snem. Dudley uśmiechnął się lekko.
Przygody bohaterów dwóch zupełnie innych historii.
Ogłoszenia
Postanowiłam znów poświęcić się pisaniu. Może nie aż tak, jak niegdyś, ale chciałabym móc pisać tak lekko. Ostatnio szło mi naprawdę topornie. Cokolwiek wyklepałam na klawiaturze czy rozpisałam atramentem, było nudne, oklepane albo za słodkie. Dlatego zamysł na (nienazwany jak dotąd) przerywnik ;)
Każdego, kto czyta, proszę o komentowanie. Wystarczy zwykła buźka. To potrafi bardzo zmotywować do dalszego pisania ;)
No zaczeło się robić gorąco, dwóch facetów zakochanych w jednej dziewczynie aż jestem ciekawa dalszej historii tego wątku. Pozdrawiam Mruczek :*
OdpowiedzUsuńJosh i Dudley? Ale że coooo? xD Dobra, zobaczę w dalszych rozdziałach o co chodzi :P
OdpowiedzUsuńHah dzięki ,że napisałaś mi adres tego bloga - fajny jest ;)
OdpowiedzUsuńDudley z każdą notką coraz bardziej mnie przeraża O.o
Jenny + Draco - świetne połączenie ;D Harry + Jenny - no chyba nie ;( I że cały Gryffindor tak myśli = porażka. Mały Marcus Black jest słodziakiem. UWIELBIAM GO <3 Ledwo minął jeden dzień w Hogwarcie a tu już 8 rozdział, za wiele się w najbliższym czasie nie dowiem o bohaterach i fabule, prawda? No cóż poczekam. Pozdrawiam i czekam na następną notkę ;*