Ogłoszenia

Postanowiłam znów poświęcić się pisaniu. Może nie aż tak, jak niegdyś, ale chciałabym móc pisać tak lekko. Ostatnio szło mi naprawdę topornie. Cokolwiek wyklepałam na klawiaturze czy rozpisałam atramentem, było nudne, oklepane albo za słodkie. Dlatego zamysł na (nienazwany jak dotąd) przerywnik ;)


Każdego, kto czyta, proszę o komentowanie. Wystarczy zwykła buźka. To potrafi bardzo zmotywować do dalszego pisania ;)

środa, 2 listopada 2016

Rozdział 19

Oboje musieli przyjąć parę eliksirów, pani Pomfrey sprawdziła, czy nic im nie dolega, przepytała razem z McGonagall i Snape'm z okoliczności wylądowania w Skrzydle Szpitalnym i dopiero wtedy pozwolili im wyjść. Ginny i Zabini czekali na nich przed drzwiami. Przyjaciółka rzuciła się jej na szyję i mocno przytuliła, uśmiechnęła się nawet do Malfoya i ruszyły do wieży Gryfonów.
Jennifer była trochę znużona tym całym leżeniem, spędziła tam prawie tydzień. Była zła na siebie za ten atak z zaskoczenia, mogła go przecież obronić. Chociaż nie pamiętała prawie całego wydarzenia, przypomniała sobie o zaklęciu, które w nich trafiło. Pani Pomfrey sama była zdziwiona, że poza ogólnym osłabieniem nic im nie jest. Mówiła także, że to pewnie dzięki Hagridowi, który szybko przyniósł ich do niej. Może był to jakiś rodzaj zaklęcia zadającego ból oraz rozpuszczającego po jakimś czasie truciznę w organizmie?
Harry podszedł do niej i przytulił. Pozwoliła mu się objąć. Poczuła mrowienie na dłoniach, a potem na ramionach, rozchmurzyła się. Przywitała się ze wszystkimi, usiadła na jednym z fotelów i słuchała, co działo się w szkole.
Ginny fuchała na Harry'ego, że wcale nie organizuje treningów Quidditcha, na co chłopak zaczął na nią krzyczeć. Ron zaczął bronić siostry, ale po chwili zmienił front i cała trójka krzyczała na siebie. Hermiona próbowała ich uciszyć, w końcu zrezygnowała i odwróciła się do Lavender. Jennifer patrzyła na nich trochę zdezorientowana. Po paru dniach spędzonych we względnej ciszy, miała wrażenie, że trafiła w najgłośniejsze możliwie miejsce.
-A właśnie, Jenny! - Ginny chyba znudziła się rozmowa z chłopakami, więc zostawiła ich samych sobie. - Muszę ci o czymś powiedzieć!
-O czym?
-O kim! O Snape'ie!
-Merlinie, Ginny... Czy ty masz jakąś obsesję na jego punkcie?
-No, Jenny, nie psuj. Annie opowiedziała Cormacowi, a on Peggy, a ona Cho, a Cho mi, że widziała, jak Snape szedł z jakąś dziewczyną w stronę mieszkania w Londynie!
-No i?
-Nie uważasz, że to dziwne?
-Nie? Powiedz mi raczej, co to za... Annie, tak? Bo wygląda na to, że znalazła się poza terenami szkoły. Miała może pozwolenie?
Hermiona, która przysłuchiwała się rozmowie, uśmiechnęła się.
-Musisz się zachowywać jak Hermiona? To chyba ważniejsze z kim i po co on szedł, prawda?
-Mówiłam ci już wcześniej, Ginny, że nie interesuje mnie życie prywatne Snape'a. Może mieć nawet cały tabun dziewczyn, nastolatek, czy nawet chłopaków, a mnie to i tak nie obchodzi.
Ginny umilkła obrażona. Do Pokoju Wspólnego wszedł Neville, Jennifer od razu się podniosła.
-Neville!
-O, cześć, Jennifer. W sumie dobrze, że jesteś. Muszę ci pokazać, ile zrobiliśmy z Milicentą.
-Właśnie miałam cię o to pytać. - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
Poprowadził ją do swojego kąta w dormitorium szóstego rocznika. Jak zwykle łóżko było schludnie zasłane, na szafce panował porządek. Neville opowiadał im kiedyś, gdy siedzieli w Pokoju Wspólnym, że jego babcia zwraca uwagę na ład w jego pokoju.
Chłopak rozłożył kartki na łóżku i usiadł obok. Wskazał dziewczynie krzesło.
-Po tym, jak znaleźliście się w szpitalu, Milicenta zajęła się prawie całym projektem. Część zadań, które trzeba było załatwić wcześniej, zrobił Snape.
-Naprawdę? - Jennifer spojrzała na niego zdumiona. - To miło z jego strony.
-Milicenta podała już McGonagall zaproszenia do zatwierdzenia. Znaczy... Milicenta je wypisała, a ja zaniosłem do McGonagall. I przydzieliła Slytherinowi punkty. Określiliśmy też mniej więcej kategorie, a jutro mamy się spotkać, żeby je opisać, żeby goście mogli się przygotować.
-Chcecie wysłać je razem z zaproszeniami?
-Nie, raczej myśleliśmy, żeby dać je w pierwszym dniu przyjazdu.
-Mhm. Co z dormitoriami?
-To mamy w poniedziałek uzgodnić z Dumbledorem. Mieliśmy nadzieję, że może tobie i Malfoyowi uda się to załatwić.
-Okej, podejdę do niego i pogadam.
-Nie chcę, nie chcemy na was zwalać, ale to chyba lepiej wygląda niż na przykład ja, prawda?
-Nie przesadzaj.
Jennifer przejrzała kartki.
-Całkiem sporo zrobiliście.
-Ale jeszcze sporo przed nami.
-Jutro sobota, prawda?
-Emm, tak.
-Na którą jest to spotkanie?
-Na piętnastą w bibliotece.
-Postaram się być punktualnie, muszę coś załatwić.
-W takim razie do jutra, Jennifer.

*****

-Dobrze cię widzieć, Draco. - Milicenta uśmiechnęła się na widok Ślizgona.
-Ciebie również.
-Przygotowałam ci notatki z projektu. Jutro na piętnastą jest spotkanie w bibliotece. Na razie tylko my, a w poniedziałek wieczorem znowu jest spotkanie wszystkich.
-Zostały niecałe dwa tygodnie. Już nawet teraz czuć znerwicowanie innych. Bo nie wiedzą, w co się ubrać. - Dodał kwaśno Draco.
-Nie bądź złośliwy. Niektórych los nie obdarzył urodą.
Draco zaśmiał się jedynie pod nosem.
-Na zakończenie wyjazdu ma być bal. Zastanów się, z kim chcesz iść.
-Kto na brodę Merlina wymyślił bal? - Jęknął.
-Ja i Neville. - Odpowiedziała stanowczo Milicenta. - Reszta Prefektów mnie poparła.
Draco zrezygnowany oparł głowę o oparcie fotela.
-Dzień dobry, Draco. Miło widzieć cię w dobrym zdrowiu. - Tuż koło nich odezwał się młody głos. Malfoy westchnął w duchu.
-Witaj, Marcusie. Ciebie również dobrze widzieć w zdrowiu. - Draco poprawił się lekko, żeby siedzieć jak przystało na arystokratę. Nie odzywał się, czekając aż młody Black podejmie dalszą rozmowę, ale on tylko skłonił głowę, usprawiedliwił się i poszedł do swojego dormitorium.
-Ostatnio jest jakiś markotny. - Odezwała się Milicenta, patrząc na pierwszorocznego. - Wydaje mi się, że ma bardzo duże problemu w swoim domu. Słyszałam, że jego rodzice nie żyją.
-Dobrze wiesz, Mili, że przypadki chodzą po ludziach. Czasem lepiej nie mieć rodziców i wychowywać się wśród obcych sobie ludzi, niż z nimi.
-Draco...
-Przecież nic nie mówię.
Milicenta nie odezwała się, chociaż Draco wiedział, że chętnie zrobiłaby mu na ten temat długi i wyczerpujący wykład.

*****

Po zjedzonym śniadaniu pobiegła do komnaty McGonagall. Profesor otworzyła jej drzwi ubrana już w szatę czarodziei, włosy miała zawinięte w eleganckiego koka.
-Panna Dursley. Coś się stało?
-Dzień dobry, pani profesor. Przepraszam, że przychodzę do pani z samego rana, ale za tydzień jest koncert mojego brata i zespołu, i potrzebują mnie. Muszę być chociaż na jednej próbie.
-Rozumiem. Wejdź.
Jennifer weszła do gabinetu McGoanagall. Była już w nim parę razy, prosząc profesorkę o możliwość wyjścia.
-Wiesz, że masz zaległości z całego tygodnia?
-Wiem. Nadrobię je jutro, obiecuję.
-Wiem, że nadrobisz.
McGonagall usiadła w fotelu. Jennifer miała wrażenie, że kobieta postarzała się w krótkim czasie. Włosy jej posiwiały, twarz pokryła siateczką zmarszczek, lekko garbiła ramiona. Jennifer wiedziała, że wojna ją wyniszcza, jak każdego. Opiekunka Gryffindoru pilnowała wszystkich swoich Gryfiątek i martwiła się o nie.
-W związku z ostatnimi wydarzeniami, wolałabym, żebyś nie szła sama.
-Harry mógłby mi towa...
-Pan Potter ma trening, specjalnie walczyłam z Severusem o boisko.
-Nikt inny nie zna mojego, mugolskiego świata. Poradzę sobie, pani profesor...
Jennifer przerwało pukanie do drzwi. McGonagall zaprosiła gościa.
-Przepraszam, że naruszam prywatność, pani profesor. - Do komnaty wszedł Malfoy. Jennifer miała dość tego dnia, mimo iż dopiero się zaczął.-O, Dursley.
-Słucham, panie Malfoy. - McGonagall przeniosła prawie całą uwagę na niego.
-Profesor Snape powiedział, że gdy jego nie ma, mogę się zwrócić z prośbą do pani, ale chyba przyszedłem w złym momencie.
Jennifer poczuła się nie na miejscu. Miała wrażenie, że jest odsłonięta, narażona na ataki, szyderstwa, kpiny. Potrząsnęła lekko głową. Okres poczucia winy miała już dawno za sobą. Zerknęła na Malfoya.
-Panie Malfoy, proszę poczekać na koryt...a chyba mam do pana prośbę.
-Słucham?
-Mam do pana prośbę. Może pan pójść z Jennifer na próbę?
-Jeśli potrzebuje ochroniarza... - Zaczął szyderczo Malfoy, ale McGonagall mu przeszkodziła.
-Świetnie. - McGonagall podniosła delikatnie kąciki ust, co u niej oznaczało pełen zadowolenia szeroki uśmiech. - Proszę mi teraz powiedzieć, z czym pan do mnie przychodzi?
-Chciałem prosić o pozwolenie na wieczorne wyjście do domu.
-Czy jest jakiś konkretny powód, panie Malfoy? Musi pan zrozumieć, że mimo iż Severus polega na mojej opinii, nie mam ochoty pozwalać komukolwiek na opuszczanie szkoły. Zwłaszcza samemu.
-Jak dla mnie nie ma problemu, pani profesor, Dursley może iść ze mną jako moja ochrona. Chcę tylko odwiedzić matkę.
-Kiedy chce pan iść?
-Na piętnastą mamy spotkanie w sprawie projektu, więc myślę, że zaraz po nim.
-Dobrze, przyjdźcie po świstoklik.
-A-ale, pani profesor...! - Zaczęła Jennifer, słysząc wymianę zdań między nią a Ślizgonem.
-Jakieś obiekcje, panno Dursley? Proszę pamiętać, że mogę cofnąć pozwolenie na pani wyjście.
-Pani profesor, to jest szantaż!
-Jest. - Odpowiedziała spokojnie. Spojrzenie zielonych oczu spoczęło na dziewczynie. Młodsza Gryfonka dostrzegła w nich niemą prośbę.
-Przepraszam, pani profesor.
McGonagall westchnęła.
-Jesteś bardzo podobna do swojej ciotki, Lily. Poznałam twoją matkę i zastawiam się nawet do dzisiaj, coby się stało, gdybyś poszła w jej ślady.
-Byłabym przykładną żoną, matką, sprzątaczką i kucharką. Oczywiście, dbającą przede wszystkim o opinię sąsiadów.
-Cóż, panno Dursley, rodziców się nie wybiera.
-Wiem.

*****

-Mam prośbę, Malfoy. - Odezwała się Jennifer, gdy przemierzali jeszcze zaspane ulice Privet Drive. - Nie mów nic o magii. Moi wiedzą, że jestem inna, ale nie wiedzą, jak bardzo. Wolałabym, aby się nie dowiedzieli.
-Myślę, że to da się załatwić.
-Byłeś kiedyś w kościele?
-W czym?
Jennifer uśmiechnęła się. Po chwili weszli do świątyni. Dziewczyna schyliła głowę przed Tabernakulum i wspięła się po schodach na chór. Malfoy szedł za nią, rozglądając się lekko. Jennifer usiadła przed organami, podniosła wieko osłaniającą dwie klawiatury. Malfoy oparł się lekko o balustradę, obserwował ołtarz.
Jennifer zagrała pierwsze nuty. Dźwięk rozniósł się echem po kościele. Malfoy wzdrygnął się.
-Jest coś, co chciałbyś usłyszeć?
-Zaskocz mnie.
-Znasz Ricercata Secundi Toni?
-Nie.
-To poznasz.
Palce Jennifer swobodnie przeskakiwały po klawiszach. Dziewczyna zaczęła się lekko kołysać w przód i tył, dodając sił w palcach. Noga lekko drżała przy wciskaniu pedała. Malfoy spojrzał na Gryfonkę z uznaniem. Miała skupioną twarz, lekko się uśmiechała. Zastanawiał się, kiedy ostatnio widział jej uśmiech. Chyba przy powitaniu pierwszaków.
-Jennifer! Przyprawisz mnie o zawał, dziewczyno!
Dźwięki zelżały, ale jej palce kontynuowały granie na niższych nutach.
-Witam, ojcze Timothy.
-Dobrze, że przyjechałaś. - Jennifer spojrzała na niego przestraszona. - Żyją jeszcze, żyją. Ale Dudleya już dawno nie widziałem w kościele. Chyba zboczył z dobrej drogi. Próbowałem z nim rozmawiać, ale...
Dźwięk zamarł.
-Wiem, ojcze. Wiem. - Dziewczyna podniosła głowę. - Chciałam pokazać koledze organy. Są piękne, ale źle nastrojone. Trzeba podkręcić co najmniej dwie struty, a ta - wskazała palcem jedną z nich, nacisnęła odpowiadający mu klawisz - jest całkowicie do wymiany. Za bardzo się rozciągnęła...
-Jennifer! Jenny. - Ojciec Timothy uśmiechnął się. - Mamy człowieka, który się tym zajmuje.
-I płacicie mu horrendalne wynagrodzenie.
-Jenny. Wróć do nas i zajmuj się tym na stałe, nie z doskoku.
-Wie ojciec, że nie mogę. Jestem... inna.
-Twój kolega też?
-Tak, też jest z innego systemu.
-Chciałbym ci coś dać. Wiedziałem, że przyjedziesz.
-Mamy koncert za tydzień.
-Pamiętam o nim. I mimo iż nie gustuję w waszej muzyce, czuję się zaproszony.
-Oczywiście, nie potrzebuje ojciec biletu.
Starszy mężczyzna spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem. Wyciągnął z kieszeni łańcuszek z krzyżykiem.
-Niech cię chroni. Mam... przeczucie, że będziesz potrzebowała każdej możliwej ochrony.
-Wierzę Mu. Cokolwiek postanowi oddam się temu.
-Wierz w Niego i w siebie. Słuchaj serca. - Ojciec Timothy nakreślił znak krzyża na jej czole i założył łańcuszek przez głowę.
-Bóg zapłać.
-A teraz idźcie. Chyba, że chcesz akompaniować podczas mszy?
-Może następnym razem. Musimy wrócić przed obiadem w szkole.
-Liczę na ciebie w święta Bożego Narodzenia.
-Postaram się.

*****

Jennifer otworzyła drzwi swojego domu. Malfoy szedł za nią swobodnym krokiem.
-Coś jest zdecydowanie nie tak.
Pierwszym, co przykuło jej uwagę to zdemolowany salon oraz krata przy schodach na pierwsze piętro. Ostrożnie weszła głębiej.
-Kto?! - Z salonu dobiegł ich męski głos. Jennifer podeszła tam.
-A, tatuśko, schudłeś trochę. Matka przestała gotować?
-Moja córka. - Vernon podniósł się z fotela, puste butelki potoczyły się po podłodze. - Wróciłaś do domu. Zrobimy tu porządek.
-Dobrze wiesz, że nigdy tu nie wrócę. Gdzie reszta?
-A co mnie to interesuje?! Nie pozwolę ci wyjść!
Jennifer wyciągnęła różdżkę.
-Spróbuj.
-Nie wyciągaj tutaj TEJ rzeczy!
-Nie groź mi.
-Schowaj TĘ rzecz!
-Gdzie reszta?
-SCHOWAJ TĘ RZECZ!
-ZADAŁAM PYTANIE!
Pusta butelka rozprysła się na ścianie. Odłamki nawet nie poleciały w jej stronę.
-Mogę ci pomóc. - Wtrącił Malfoy.
-Nie potrzebuję pomocy, Draco, a dla niego jest za późno.
-Kto to jest! - Wrzasnął Vernon, wskazując blondyna.
-Mój mąż. - Warknęła dziewczyna, zirytowana. Wspięła się po schodach na górę. Po dotknięciu palcami krata rozsunęła się i dziewczyna zaczęła sprawdzać pokoje. Wróciła do lekko zszokowanego Malfoya.
-Nikogo nie ma. Może są w garażu.
-Prowadź.

*****

-Uwaga! Jeszcze raz! - Joshua przestawił sprzęt.
-Czyli gramy bez chóru? - Zapytał Mark.
-Na to wygląda. - Mruknął Dudley. - Maggie, siadaj za konsolę. Josh, gitara.
-Od czego zaczynamy?
-Od początku.

*****

Jennifer weszła do studia, zrobionego w garażu. Podeszła do Maggie, która lekko podskoczyła i uśmiechnęła się. Poczekała, aż skończyła się piosenka.
-No dobra, a teraz uwagi. - Odezwała się. - Nierówno, chaotycznie i agresywnie, nawet za bardzo jak na was.
-Jen!
Joshua podszedł do niej, i trzymając gitarę w jednej ręce, drugą mocno ją objął. Dudley spojrzał na nią wściekły.
-Tygodnie ci się pomyliły? Miałaś być tydzień temu. Chłopaki, koniec na dzisiaj.
-Nie mogłam przybyć.
-Dlaczego? Pieprzyłaś się z tym fagasem?
-Dudley, przestań. Zaraz powiesz o parę słów za dużo.
-Przestań, D. - Joshua poparł dziewczynę.
-Bo co? Bo może sobie robić, co jej się żywnie podoba?! Bo olewa próby i krytykuje nas?!
-Nie, idioto. - Warknął Joshua. - Uspokój się. Wkurwiasz się, bo się stresujesz występem. Odpuść już, okej?
-Teraz i ty jej bronisz?
-Uspokój się!
-Co tu się dzieje? - Malfoy pochylił się mad uchem Jennifer. Dziewczyna chciała się odsunąć, ale objął ją lekko dłońmi w pasie.
-Kłócą się ze sobą. To jest Maggie, jego siostra. - Wskazała ręką w stronę kłócących się chłopaków.
-Więc co słychać? - Jennifer wyrwała się mu i przysunęła się do Mag.
-Moja matka zwariowała, Ben widzi zjawy, Josh i Dudley dziwnie się zachowują, twojemu ojcu odwaliło, a twoja matka... hm... odmieniła się?
-W sensie?
-Hm...
-Ćpie?
-Przeciwnie. Chyba wyszła na prostą.
-Moja matka? Petunia Dursley?

1 komentarz:

  1. Oooo....dobry rozdział :D Jestem ciekawa z kim ten Snape tak się szlaja. U Dursleyów też się dużo dzieje i Petunia wyszła na prostą :o :o :o A Dudley to się tak bardzo denerwuje, chyba hormonki za bardzo buzują xD To już nie mogę się doczekać jak będzie wyglądał koncert no i oczywiście przygotowania do balu ^^ i zaskoczyło mnie dodanie wątku religijnego do fabuły, ale tak na pozytywnie ;)

    OdpowiedzUsuń