wiem, że od stycznia (czyli od poprzedniego rozdziału) długo nic nie dodawałam, więc postanowiłam się nieco zrehabilitować i coś napisać. Mam dla was taki rozdział. Mam już dość dobrze zarysowaną fabułę, więc wystarczy, że znajdę motywację do pisania ;)
Miłego czytania,
Tyśka ;)
Gdy tylko zeszła do Pokoju Wspólnego Gryfonów, uczniowie otoczyli ją i zadawali jedno pytanie przez drugie:
-Dlaczego Hermiona i Ron się topili?
-Kto ich uratował?
-Czy to prawda, że walczyli ze smokiem?
-A ja słyszałam, że wyciągnął ich młody tryton. To prawda?
Jennifer spojrzała na nich zimno, czekając aż się uciszą. Przymknęła oczy, mocno wciągnęła powietrze i wypuściła je nosem. Gdy to nie poskutkowało, wyciągnęła różdżkę i celując w tłum, mruknęła "Silencio". Uczniowie wciąż poruszali ustami, ale gdy się nie słyszeli, spojrzeli na nią urażeni i odchodzili zniechęceni. Chwilę później dziewczyna stała już sama, oddychając ze swobodą.
-Powinnaś im coś powiedzieć, Jenny.
Tuż koło niej pojawiła się Ginny. Patrzyła na nią zmartwiona, szukając oznak zmęczenia.
-Najpierw chcę się dowiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Idę do Skrzydła Szpitalnego. Idziesz ze mną?
-Jasne.
-Nie będzie nas na śniadaniu.
-Przeżyję.
-Tylko nie mów, że nie ostrzegałam. - Jennifer wymierzyła palec w przyjaciółkę, która roześmiana pokiwała głową ze zrozumieniem.
-Ron? Hermiona? - Jennifer podeszła cicho do łóżek stojących obok siebie. Na jednym z nich przykryty kocem spał Ron, a na drugim Hermiona czytała książkę. Miała podkrążone zaczerwienione oczy i lekki bałagan na głowie. - Jak się czujesz?
-Już dobrze. Siadajcie. - Hermiona wskazała na krzesła przy jej i Rona łóżku. - Nie jesteście na śniadaniu?
-I tak nie jestem głodna. Muszę zrzucić trochę do świąt. - Ginny roześmiała się lekko.
-Powinnaś coś zjeść. - Przykazała Hermiona i roześmiała się do siebie. Te same słowa powiedział do niej wczorajszego dnia Ron.
-Co jest?
-Nic, nic. - Hermiona zbyła ręką zatroskane pytanie przyjaciółki.
-Skoro masz się dobrze, czuję się w obowiązku zapytać, jak do tego doszło. Słucham.
-Jenny, daj jej jeszcze odpocząć. - Żachnęła Ginny, patrząc na Jennifer.
-Nie mogę. Takie są obowiązki Prefekta.
-Więc jednak słuchałaś przemowy? - Zauważyła Hermiona, uśmiechając się coraz bardziej.
Jennifer spojrzała na nią zimno.
-To moja sprawa. Wracając jednak do tego topienia się... może powiesz mi, co się tam stało.
-Gdy przybiegłam, Ron stał w jeziorze, więc skoczyłam mu na ratunek. I tyle.
-Skoro pobiegłaś go uratować, dlaczego oboje poszliście na dno?
-...
-Chyba nie mieliście ochoty sprawdzać legendy?
-Jakiej legendy? - Ginny włączyła się do rozmowy.
-Tej o dnie naszego jeziora.
-Nie wiem, o czym mówisz. - Przyznała Hermiona, zaciekawiona słowami Jennifer.
-Serio? - Jennifer spojrzała na nie, a gdy wzruszyły ramionami, westchnęła. - Jakiś czas temu krążyła po szkole plotka, na to, aby sprawdzić, czy miłość między parą jest prawdziwa. Nimfy z naszego jeziora przyciągają swym śpiewem zakochaną osobę. Jeżeli ta druga z pary ratuje topiącego, a nimfy przeszkadzają, to nie jest to wtedy taka czysta miłość.
-Czyli... jeżeli Ron się topił, a Hermiona skoczyła mu na ratunek i oboje poszli na dno, to znaczy, że to prawdziwa, czysta miłość, czy nie?
-To zależy od tego, czy nimfy pozwoliły im iść.
Obie dziewczyny przeniosły spojrzenie na Hermionę. Ta z kolei zarumieniła się mocno i uciekła wzrokiem w bok.
-Obawiam się, że ktoś między nami nie jest pewny swoich uczuć. - Zauważyła Jennifer, wstając. - Pottera możesz sobie odpuścić. Nie jest tobą zainteresowany. I nigdy nie będzie, mimo że może powiedział ci coś innego.
-A skąd to możesz wiedzieć? - Warknęła Hermiona.
-Mam pewne źródła. Idę złożyć raport McGonagall.
Jennifer zmierzyła jeszcze leżącą dziewczynę pewnym siebie spojrzeniem, zerknęła na oboje rudzielców i wyszła mocnym krokiem. Szła przed siebie korytarzem, omijając gapiących się na nią ludzi. Nie obchodziło ją, dlaczego się w nią wpatrują. Chciała już znaleźć się w swoim dormitorium.
-Dursley, do jasnej cholery, jak ty łazisz?!
W tym samym momencie Jennifer wpadła na kogoś, i wytrącając jakieś rzeczy z ręki tej osoby, upadła na podłogę. Nie musiała nawet podnosić głowy, aby wiedzieć, że tą osobą był Malfoy. Przybrała na twarz maskę tryumfu i spojrzała na niego z wyższością.
-I znowu pan Malfoy okazuje pełną klasę, pozwalając dziewczynie siedzieć na podłodze.
Draco prychnął, ale wyciągnął rękę i postawił dziewczynę do pionu. Jennifer skinęła głową, schyliła się, pozbierała papiery i wcisnęła je w rękę Malfoyowi.
-Pasuje? - Jennifer wyminęła go.
-Stój. - Malfoy złapał ją za ramię i obrócił ku sobie. - Nie pasuje. - Pochylił się i wpił w jej usta. Dziewczyna odskoczyła, zamachnęła się ręką, by go uderzyć, ale zdążył się obronić. - Teraz mi dużo lepiej.
-Arogant. Świnia. Psychol. - Warknęła Jennifer, wyrywając się.
-A do tego bogaty arystokrata. - Roześmiał się i poszedł dalej. Jennifer przeklęła cicho. Dlaczego on potrafił obrócić obelgę na swoją korzyść?
-Wobec tego, co się stanie jak wykonamy głębszy ruch ręką niż powinno się to uczynić? - Głos profesor McGonagall zabrzmiał w sali. Żaden z uczniów nie podnosił głowy, bojąc się, że kobieta wyznaczy go do odpowiedzi.
-Rzucany czar się nie uda. - Mruknęła Jennifer do ucha Ginny. Weasley zerknęła na nią i pokręciła przecząco głową.
-Czy panie Dursley i Weasley chcą się z nami czymś podzielić?
-Odpowiedzią. - Wystrzeliła Ginny.
-Chętnie posłuchamy, panno Weasley.
-Znaczy... ja... hm... podejrzewam, że czar się nie uda. Ten czar, który rzucamy. Z tym głębszym ruchem...
-Dlaczego?
-Bo... bo...
-Ponieważ do każdego czaru jest przypisany odpowiedni ruch, który zaklęcie potęguje bądź osłabia. Tak właśnie jest w tym przypadku.
-Dziękuję, panno Dursley. A pani, panno Weasley, radzę posiedzieć nieco więcej przy książkach.
-Przepraszam.
-Proszę przygotować referat -zwróciła się do reszty klasy - odpowiadający na te pytanie. Na dwie stopy. Zbiorę je za trzy dni. Jesteście wolni, możecie już iść.
Jennifer wrzuciła swoje rzeczy do torby i jako jedna z pierwszych osób wyszła z sali. I tak wiedziała, co znowu usłyszy.
-Hej, Dursley! Wielkie dzięki! - Warknęło za nią kilka głosów.
-Nie mam, co robić tylko pisać durny referat dla McGonagall. - Zironizowała jakaś dziewczyna.
-Przesadza. Jak tak można? Rok dopiero się zaczął. - Kolejny głos - tym razem męski.
-A co będzie w połowie?
Jennifer odwróciła się, zatrzymując tuż przed nimi. Wyciągnęła różdżkę i przyłożyła ją do gardła najgłośniejszego - Krukona.
-Zamknij w końcu swoją jadaczkę. Nie wszyscy chcą słychać twoich irytujących komentarzy, jasne?
-Nie podskakuj mi, dziewczynko. - Warknął chłopak, wyciągając swoją różdżkę.
-Bo co? - Warknęła Jennifer, przybliżając nieco magiczne drewienko.
-Właśnie, bo co, chłopczyku? - Tuż koło prostej hebanowej różdżki Jennifer pojawiła się inna: krótka, głogowa. Spokojny, lodowaty głos wystarczająco podkreślił kto jest jego właścicielem.
-Malfoy. - Warknął Krukon, przenosząc spojrzenie na blondyna.
-Dla ciebie "pan Malfoy".
Jennifer cofnęła swoją różdżkę. Przełożyła ją do lewej ręki...
-Już stchórzyłaś?
... i prawą przyłożyła z całej siły Krukonowi w twarz. Chłopak przewrócił się, nikt z jego paczki nawet nie podszedł, by mu pomóc. Dziewczyna spojrzała na nich zimno.
-Wyraziłam się dostatecznie jasno? - I nie czekając na odpowiedź, odeszła. Malfoy przekrzywił głowę, zacmokał, schował różdżkę i ruszył dalej korytarzem.
*****
Marcus wstał dziś znacznie później niż normalnie. Śniadanie już trwało, gdy powolnym, majestatycznym krokiem wszedł do łazienki. Zszedł do Pokoju Wspólnego Slytherinu w elegancko ułożonym mundurku, włosami zaczesanymi na bok, z pełnym wyższości uśmiechu na ustach.
-Marcusie. - Usłyszał koło siebie spokojny głos. - Dzień dobry.
-Dzień dobry, Milicento. - Ukłonił się starszej dziewczynie. - Jak się miewasz?
-Znakomicie. Jesteś bohaterem, Markusie.
-Nic takiego nie zrobiłem.
-Mam nieco inne zdanie na ten temat. Nawet Draco to powiedział.
-Doprawdy? - Marcus spojrzał na nią swoimi dużymi oczyma.
-Zapewne bardzo cenisz zdanie Dracona.
-Owszem. Jednakże wiem, że nigdy mu nie dorównam.
-Miej więcej wiary w siebie, Marcusie. Czasem nic nie jest takie, jakie na pierwszy rzut oka się wydaje. - Milicenta uśmiechnęła się ciepło z lekką nutą tajemniczości. Mrugnęła Marcusowi, po czym wyszła z Pokoju. Marcus stał przez chwilę oszołomiony, jednak dość szybko odzyskał zdolność do jasnego myślenia, wrócił po swoją torbę z książkami i ruszył na swoje pierwsze zajęcia tego dnia.
*****
Joshua westchnął, spuścił oczy. Nie czuł się za dobrze. Chciał szczęścia siostry i Dudleya, ale coś w sercu i głowie mówiło, że wcale mu się to nie podobało. Poczuł się inny, niepotrzebny. Podszedł do przyjaciela.
-Zaopiekuj się nimi. - Szepnął Josh. Zerknął na Maggie, uśmiechnął się lekko i zszedł po schodach.
Dudley patrzył przez chwilę za nim, spojrzał na dziewczynę i zerwał się za przyjacielem. Ojciec wszedł do salonu, Dudley popchnął go i popędził dalej. Josh rozpędzony wbiegł w kolejny zakręt. Żeby nie zwalniać użył latarni do okręcenia się. Dudley pobiegł za nim i tym samym sposobem skręcił. Josh biegł kilkanaście metrów przed nim, więc chłopak jeszcze mocniej uderzał stopami, jeszcze bardziej się rozpędzał. Josh przeskoczył przez płot, znajdujący się na końcu zaułku. Dudley wbiegł za nim, wsunął nogę w kratę i skoczył na cementową ścieżkę prowadzącą między budynkami.
Josh wszedł na kubeł, aby przeskoczyć przez następną przeszkodę, ale Dudley złapał go za kostkę, więc runął jak długi. Zaklął, zaczął wierzgać nogami, aby się uwolnić, ale Dudley ściągnął go na dół, oparł o ścianę jednego z budynków i spojrzał mu głęboko w oczy. Dłonie oparł na ścianie tuż koło głowy Josha.
-Dlaczego to zrobiłeś? - Wyszeptał zimno Dudley.
-O co ci chodzi? - Josh opuścił głowę.
-Dobrze wiesz, o co chodzi. - Dudley podniósł jego głowę, aby na niego spojrzał. Josh spuścił wzrok. - Doskonale wiesz...
Dudley pochylił się, oparł czoło o jego. Ułożył swoje dłonie na jego twarzy, Josh wtulił w jego wielkie dłonie. W końcu podniósł wzrok, położył swoją dłoń na jego ręce. Ich nosy lekko się dotykały. Dudley pochylił się nieco bardziej, a usta przyłożył do lekko wysuszonych warg Josha. Chłopak najpierw się cofnął, potem wpił się w jego usta, domagając się pozwolenia, by wtargnąć do środka. Dudley był zaskoczony tą natarczywością, ale ustąpił Joshowi.
W pewnym momencie Josh zamarł, cofnął się z powrotem pod ścianę, ukucnął i schował twarz w dłoniach.
-Josh... - Dudley podszedł do niego i delikatnie położył mu rękę na barku.
Chłopak strącił ją, wzdrygnął się i załzawionymi oczami spojrzał na Dudleya. D patrzył na niego przestraszony. Nie rozumiał zachowania przyjaciela. Jeśli ten się chciał zabawić, to dlaczego nie?
-Pozwól mi odejść. - Szepnął w końcu Josh. Dudley zmienił spojrzenie na twarde, stanowcze.
-Dokąd?
-Gdziekolwiek. Ale bez nikogo. Tylko ja.
-Nie mogę ci na to pozwolić.
-Dlaczego? - Głos Josha załamał się lekko.
-Po prostu nie mogę. - Dudley pociągnął go do góry i trzymał w wyciągniętych przed siebie rękach.
-To żadna odpowiedź.
-Jedyna, na jaką mnie teraz stać.
Josh spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął. Dudley pchnął go delikatnie w stronę drogi, a idąc za nim, uśmiechał się do siebie. Nie mógł zetrzeć z ust tego głupiego uśmiechu, nawet gdy byli już niemal pod domem. Wszedł pierwszy, za nim Josh. Chwilę później już leżał na podłodze, trzymając się za obolały policzek. Tuż za drzwiami stał jego ojciec z piwem w jednej ręce. W drugiej trzymał pas, który zazwyczaj nosił w szlufkach swoich spodni.
-Cześć, tatusiu. - Warknął zirytowany Dudley, podnosząc się. Wypiął pierś i pokazał przyjacielowi, że ma przejść za nim na schody. Josh śmignął, zatrzymał się na schodach.
-Ty... gówniarzu! - Wrzasnął Vernon.
-Trochę wyluzuj. Sąsiedzi cię usłyszą. - Dudley z perfidnym uśmiechem wskazał na drzwi. Właśnie przechodziła chodnikiem stuknięty pani Fogg.
-Stul pysk, psie!
Dudley spojrzał na niego z politowaniem w oczach. Cofnął się i stanął na pierwszym stopniu. Pogonił Josha na górę.
-Gdzie matka? - Warknął Vernon.
-Pewnie w szpitalu. Tak jej buźkę obiłeś, że ledwie ją poznałem.
-Zamknij się!
-Josh, idź do mojego pokoju. - Odezwał się cicho. - Zobacz, czy są tam Maggie i Ben. I bądź na czatach, żeby zamknąć drzwi na klucz.
-Okej. -Josh pobiegł, by wypełnić polecenia.
-Kazałem ci się zamknąć! - Wrzasnął Vernon. Butelką z piwa cisnął w syna. Chłopak uchylił się, cofając. Butelka roztrzaskała się na ścianie, tworząc na niej brzydki śmierdzący kleks. Vernon zamachnął się paskiem, koniec z klamrą wyślizgnął mu się z ręki, a Dudley oberwał po twarzy. Krwawiąca pręga na policzku zaczęła piec. Chłopak cofnął się o kolejne dwa stopnie, był już niemal w połowie drogi na górę.
Vernon ponownie zaczął coś wykrzykiwać i wymachiwać pasem, jak mieczem obosiecznym. Dudley starał się unikać batów, ale kilka z nich spadło na ręce, gdy się osłaniał. W końcu, gdy ojciec wszedł na pierwszy stopień, Dudley przyjął pas na kark i pchnął ojca. Mężczyzna zachwiał się, a chłopak wykorzystał to, odwrócił się i pobiegł do swojego pokoju. Oparł się ciężko o drzwi, a Josh przekręcił zamek.
-Dzięki. - Sapnął Dudley. Przerażony Josh jedynie skinął głową. D opadł na swoje łóżko i dopiero wtedy rozejrzał się po pokoju. -O, cóż za niespodziewany gość. - Dudley uśmiechnął się lekko na widok matki.
-Mocno dostałeś?
-Trochę. - Dudley ściągnął koszulkę, pokazując na plecach czerwoną, puchnącą pręgę. Podniósł głowę, by spojrzeć na matkę. - Tak to wygląda. Bardzo źle?
-Trochę. - Dudley uśmiechnął się na odpowiedź matki. Rozsiadł się wygodnie i pozwolił, aby matka, Maggie i Josh opatrzyli mu rany.
Joshua westchnął, spuścił oczy. Nie czuł się za dobrze. Chciał szczęścia siostry i Dudleya, ale coś w sercu i głowie mówiło, że wcale mu się to nie podobało. Poczuł się inny, niepotrzebny. Podszedł do przyjaciela.
-Zaopiekuj się nimi. - Szepnął Josh. Zerknął na Maggie, uśmiechnął się lekko i zszedł po schodach.
Dudley patrzył przez chwilę za nim, spojrzał na dziewczynę i zerwał się za przyjacielem. Ojciec wszedł do salonu, Dudley popchnął go i popędził dalej. Josh rozpędzony wbiegł w kolejny zakręt. Żeby nie zwalniać użył latarni do okręcenia się. Dudley pobiegł za nim i tym samym sposobem skręcił. Josh biegł kilkanaście metrów przed nim, więc chłopak jeszcze mocniej uderzał stopami, jeszcze bardziej się rozpędzał. Josh przeskoczył przez płot, znajdujący się na końcu zaułku. Dudley wbiegł za nim, wsunął nogę w kratę i skoczył na cementową ścieżkę prowadzącą między budynkami.
Josh wszedł na kubeł, aby przeskoczyć przez następną przeszkodę, ale Dudley złapał go za kostkę, więc runął jak długi. Zaklął, zaczął wierzgać nogami, aby się uwolnić, ale Dudley ściągnął go na dół, oparł o ścianę jednego z budynków i spojrzał mu głęboko w oczy. Dłonie oparł na ścianie tuż koło głowy Josha.
-Dlaczego to zrobiłeś? - Wyszeptał zimno Dudley.
-O co ci chodzi? - Josh opuścił głowę.
-Dobrze wiesz, o co chodzi. - Dudley podniósł jego głowę, aby na niego spojrzał. Josh spuścił wzrok. - Doskonale wiesz...
Dudley pochylił się, oparł czoło o jego. Ułożył swoje dłonie na jego twarzy, Josh wtulił w jego wielkie dłonie. W końcu podniósł wzrok, położył swoją dłoń na jego ręce. Ich nosy lekko się dotykały. Dudley pochylił się nieco bardziej, a usta przyłożył do lekko wysuszonych warg Josha. Chłopak najpierw się cofnął, potem wpił się w jego usta, domagając się pozwolenia, by wtargnąć do środka. Dudley był zaskoczony tą natarczywością, ale ustąpił Joshowi.
W pewnym momencie Josh zamarł, cofnął się z powrotem pod ścianę, ukucnął i schował twarz w dłoniach.
-Josh... - Dudley podszedł do niego i delikatnie położył mu rękę na barku.
Chłopak strącił ją, wzdrygnął się i załzawionymi oczami spojrzał na Dudleya. D patrzył na niego przestraszony. Nie rozumiał zachowania przyjaciela. Jeśli ten się chciał zabawić, to dlaczego nie?
-Pozwól mi odejść. - Szepnął w końcu Josh. Dudley zmienił spojrzenie na twarde, stanowcze.
-Dokąd?
-Gdziekolwiek. Ale bez nikogo. Tylko ja.
-Nie mogę ci na to pozwolić.
-Dlaczego? - Głos Josha załamał się lekko.
-Po prostu nie mogę. - Dudley pociągnął go do góry i trzymał w wyciągniętych przed siebie rękach.
-To żadna odpowiedź.
-Jedyna, na jaką mnie teraz stać.
Josh spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął. Dudley pchnął go delikatnie w stronę drogi, a idąc za nim, uśmiechał się do siebie. Nie mógł zetrzeć z ust tego głupiego uśmiechu, nawet gdy byli już niemal pod domem. Wszedł pierwszy, za nim Josh. Chwilę później już leżał na podłodze, trzymając się za obolały policzek. Tuż za drzwiami stał jego ojciec z piwem w jednej ręce. W drugiej trzymał pas, który zazwyczaj nosił w szlufkach swoich spodni.
-Cześć, tatusiu. - Warknął zirytowany Dudley, podnosząc się. Wypiął pierś i pokazał przyjacielowi, że ma przejść za nim na schody. Josh śmignął, zatrzymał się na schodach.
-Ty... gówniarzu! - Wrzasnął Vernon.
-Trochę wyluzuj. Sąsiedzi cię usłyszą. - Dudley z perfidnym uśmiechem wskazał na drzwi. Właśnie przechodziła chodnikiem stuknięty pani Fogg.
-Stul pysk, psie!
Dudley spojrzał na niego z politowaniem w oczach. Cofnął się i stanął na pierwszym stopniu. Pogonił Josha na górę.
-Gdzie matka? - Warknął Vernon.
-Pewnie w szpitalu. Tak jej buźkę obiłeś, że ledwie ją poznałem.
-Zamknij się!
-Josh, idź do mojego pokoju. - Odezwał się cicho. - Zobacz, czy są tam Maggie i Ben. I bądź na czatach, żeby zamknąć drzwi na klucz.
-Okej. -Josh pobiegł, by wypełnić polecenia.
-Kazałem ci się zamknąć! - Wrzasnął Vernon. Butelką z piwa cisnął w syna. Chłopak uchylił się, cofając. Butelka roztrzaskała się na ścianie, tworząc na niej brzydki śmierdzący kleks. Vernon zamachnął się paskiem, koniec z klamrą wyślizgnął mu się z ręki, a Dudley oberwał po twarzy. Krwawiąca pręga na policzku zaczęła piec. Chłopak cofnął się o kolejne dwa stopnie, był już niemal w połowie drogi na górę.
Vernon ponownie zaczął coś wykrzykiwać i wymachiwać pasem, jak mieczem obosiecznym. Dudley starał się unikać batów, ale kilka z nich spadło na ręce, gdy się osłaniał. W końcu, gdy ojciec wszedł na pierwszy stopień, Dudley przyjął pas na kark i pchnął ojca. Mężczyzna zachwiał się, a chłopak wykorzystał to, odwrócił się i pobiegł do swojego pokoju. Oparł się ciężko o drzwi, a Josh przekręcił zamek.
-Dzięki. - Sapnął Dudley. Przerażony Josh jedynie skinął głową. D opadł na swoje łóżko i dopiero wtedy rozejrzał się po pokoju. -O, cóż za niespodziewany gość. - Dudley uśmiechnął się lekko na widok matki.
-Mocno dostałeś?
-Trochę. - Dudley ściągnął koszulkę, pokazując na plecach czerwoną, puchnącą pręgę. Podniósł głowę, by spojrzeć na matkę. - Tak to wygląda. Bardzo źle?
-Trochę. - Dudley uśmiechnął się na odpowiedź matki. Rozsiadł się wygodnie i pozwolił, aby matka, Maggie i Josh opatrzyli mu rany.
No nareszcie jakiś rozdział :) Bardzo mi się podobał, w ogóle zdziwiłam się kiedy Malfoy pomógł Jennifer opanować Krukona :D Może chociaż trochę zmieni zachowanie, ale np Marcusa polubiłam i na pewno będzie inny niż Draco :) No to pozostaje mi czekać na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńkolejny rozdział przeczytany :), podobał mi się, pozdrawiam i czekam na kolejny :) Mruczek
OdpowiedzUsuń