Ogłoszenia

Postanowiłam znów poświęcić się pisaniu. Może nie aż tak, jak niegdyś, ale chciałabym móc pisać tak lekko. Ostatnio szło mi naprawdę topornie. Cokolwiek wyklepałam na klawiaturze czy rozpisałam atramentem, było nudne, oklepane albo za słodkie. Dlatego zamysł na (nienazwany jak dotąd) przerywnik ;)


Każdego, kto czyta, proszę o komentowanie. Wystarczy zwykła buźka. To potrafi bardzo zmotywować do dalszego pisania ;)

poniedziałek, 29 czerwca 2020

Nazywam się Bianka Markowska cz.4

-Hello! Can I help you? - Pytam następnego pacjenta. Podchodzi do mnie starszy pan. Mówi do mnie łamanym arabskim, próbując dodać parę słów po angielsku. Uśmiecham się i powtarzam pytanie po arabsku. Mężczyzna od razu się otwiera i opowiada, jaki ma problem. Odpowiadam mu uśmiechem, proponuję termin wizyty  i zapisuję na kartce.
-Bianka, I need Mr. Ambed's medical card.
-Okey, doctor, one moment please.
Kuba otworzył klinikę. Przyjmuje wszystkich, kobiety, mężczyzn, dzieci, biednych i bogatych. Jest kilka warunków: pacjent musi być czysty i musi znać angielski, żeby się z nami porozumiewać. O ile pierwszego warunku bardzo przestrzegamy, o tyle z drugim już niekoniecznie. Odkąd nauczyłam się arabskiego, rozmawiam z ludźmi w ich języku, ale całą dokumentację prowadzę po angielsku. 
Kuba zrobił parę specjalizacji i próbuje leczyć każdą chorobę,  z jaką ludzie do niego przyjdą. Najwięcej jest przypadków malarii, często w stanie za bardzo złożonym. Aleks poszedł na kursy, zrobił specjalizacje, które raczej nie pokrywają się z tymi, które zrobił Kuba. Żaden nie chciał iść na ginekologię, Mea się zdenerwowała na nich i powiedziała, że ona pójdzie, więc jak chodziła na zajęcia, zajmowałam się trójką dzieci. 
Podaję kartę pana Ambeda Kubie i wracam za biurko. Tu nie ma skierowań, ludzie przychodzą i mówią mi, z czym mają problem, dopisuję ich albo do Kuby, albo do Aleksa.
Dzisiejszy dzień jest wyjątkowy dla mnie i Aleksa. Dokładnie dziesięć lat temu zmarł Iwo. Kuba zamyka wcześniej klinikę i jedzie do domu, zostawiając nas samych. Jak co roku idziemy za miasto, siadamy na ziemi pod wielkim baobabem. Aleks opiera się placami o drzewo.
-Bardzo mi go brakuje. - Zaczyna. Ufa mi bezgranicznie, tak jak ja jemu. Nigdy między nami nic nie było i cieszyłam się z tego. - Czasem, gdy nie mogę spać, zastanawiam się, czym by się teraz zajmował.
-Tylko ze mną rozmawiasz po polsku, prawda? - Uśmiecham się do niego.
Patrzy na mnie i dopiero po chwili odwzajemnia się zmęczonym uśmiechem. Miał dzisiaj sporo pacjentów. Jak co roku rozmawiamy, wspominamy, planujemy. Alaks milknie na chwilę, potem sięga do torby.
-Dostałem dzisiaj od pacjenta. - Pokazuje mi butelkę lokalnego mocnego alkoholu. - Spróbujemy?
-Ale nie za dużo, dobrze? Chcę pamiętać ten dzień. To ważny dzień.
-Tak, ale nie możemy żyć przeszłością. Nie chcę w przyszłym roku tu siedzieć i wspominać z tobą Iwo. Chcę żyć i wiem, że Iwo też by tego chciał. Dlatego pracował, nigdy nie prosił mnie o pieniądze, a czasem nawet mi je podrzucał, gdy nie chciałem ich wziąć. Robił zakupy i mówił, że zjadł rachunek i nie wie, ile dokładnie zapłacił, ale na pewno mniej niż zwykle, bo to i to, i tamto było na promocji.
Patrzę na niego smutno.
-Bianka... - Zaczyna Aleks. - Napijmy się. 
Podajemy sobie na przemian butelkę. Alkohol jest dziwny, słodki i mocny. Uderza mi do głowy, ale dziwnie czuję, że tego właśnie dzisiaj potrzebowałam. Mocno wstawiona dopijam alkohol i butelka jest pusta.
-Wiesz, Bianka. - Zaczyna Aleks. - Jesteś dla mnie ważna, ale jestem tchórzem. Jestem strasznym tchórzem. - Milczy chwilę, próbując dobrać słowa. Chociaż jestem pijana, każde słowo Aleksa zapada mi mocno w pamięć. - Słuchaj. - Łapie mnie za rękę i splata palce razem. - Chcę być z tobą. - Mówi i zaraz robi się cały czerwony. Chcę coś powiedzieć, ale nie pozwala mi. - Nie wiem, czy cię kocham i czy kiedykolwiek będę, ale na pewno... na pewno będę ci wierny. Będę o ciebie dbał i... i... chcę być dla ciebie wsparciem. Tak jak ty byłaś dla mnie. I... - Patrzy na mnie. - Proszę, nie odrzucaj mnie... Ja...
Nie wiem, co o tym myśleć. Czuję ciepło jego dłoni, a alkohol radośnie zakłóca mi myślenie.
-Myślisz, że Iwo...
-Myślę, że nie miałby nic przeciwko temu.
Puszczam jego dłoń i niezgrabnie podnoszę się na nogi. Aleks też chce wstać, ale mu nie pozwalam.
-Siedź. - Mówię bełkotliwie. Przechodzę parę kroków i siadam na nim okrakiem. 
-Co ty...
-Chciałeś, to masz, co ci dają. Nie wolno ci mnie krzywdzić. To jedyne, co chcę powiedzieć.
Aleks chyba nie wie, o co chodzi. Pochylam się i mocno go całuję. Oddaje pocałunek, a potem działa na nas alkohol. Kochamy się na polu pod baobabem i gdy alkohol zaczyna ulatywać, dociera do mnie pewna rzecz. Cały czas myślałam, że Iwo będzie zły, jak się z kimś zwiążę, ale przecież Iwo nie żyje, został w naszych wspomnieniach. Nie ma powodu, aby dalej się zamartwiać, żałoba powinna już dawno dobiec końca. Aleks mnie mocno przytula.

Siadam na moim krześle w rejestracji i przeglądam pocztę. Wszystkie poza jednym są adresowane na klinikę, a ten jeden na Jakuba Markowskiego. Już dawno nikt nie mówił na Kubę Jakub, zazwyczaj jest to po prostu Jacob. 
Odsuwam się na krześle i idę do gabinetu Kuby. O tej porze nie ma wielu pacjentów, więc wchodzę. Kuba, Aleks i Mea siedzą razem i rozmawiają o jakimś ciężkim przypadku ciężarnej kobiety. Aleks pyta, co się stało.
-I have a letter for you, Jacob.
-For me? Who send it?
-It is not signed.
Kuba bierze ode mnie dziwny, niepodpisany list i zaczyna go czytać. Patrzy na mnie, na mój wielki brzuch i podaj list.
-First sit down.
Siadam na kozetce i czytam list. Przerywam czytanie i patrzę na podpis. Oddaję list, nie czytając go do końca.
-I don't want to see her anymore. And I don't want heard about her. I go beck to my registraction.
-Bianka, our father is dead.
Ale to nic dla mnie nie znaczy.
Od lat mam swoje życie i ani matki, ani ojca w nim nie było.