Tym razem postanowiłam zakończyć rozdział mocniejszym akcentem, więc od razu ostrzegam, żeby na mnie potem nie było, że nie uprzedziłam ;)
Ok, już kończę marudzić, zapraszam do czytania ;)
Jennifer chodziło po szkole jak wulkan. Błyskawicznie zdała raport profesor McGonagall, zapytała o nowego Prefekta Gryffindoru. Kobieta odpowiedziała jej lekko zmieszana, że jeszcze nie ma nikogo na oku. Jennifer spojrzała na nią zimno, pożegnała się i wyszła. Wbiegła po schodach, wyprzedzając wlokących się uczniów. Szybkim krokiem przemierzyła Pokój Wspólny Gryfonów i weszła do swojego dormitorium. Położyła się, ale zaraz wstała. Chodziła po pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
W końcu przebrała się w coś lżejszego niż szkolny mundurek, włosy związała w luźny kok. Wyszła z dormitorium i zapukała do pokoju, który zajmowała Ginny. Otworzyła jej zaskoczona rudowłosa.
-Jenna, coś się stało?
-Idziesz poćwiczyć na błonia?
-Jasne. Wejdź, muszę się przebrać. - Ginny schowała się do środka, odgarniając rzeczy z podłogi. - Dziewczyny, puśćcie mnie.
-Przecież cię nie trzymamy. - Uśmiechnęła się Veronica.
-Taaa... jasne. - Ginny przerzucała ciuchy w swoim kufrze, szukając jakiegoś dresu. W końcu zaczęła całą zawartość wrzucać na łóżko.
-Ginny, przydałoby się tu posprzątać, nie sądzisz?
-Co? Nie, po co? Wiem, gdzie są wszystkie moje rzeczy. - Ginny wyprostowała się i rozejrzała krytycznie po pokoju. - Widział ktoś mój dres? Ten brązowy z białymi paskami po bokach?
-Ginny... - Jennifer zamknęła oczy. - Pójdę pierwsza na dół, a ty jak już się ogarniesz, zejdź. Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
-Okej, jasne! - Ginny z powrotem zanurkowała w kufrze. Jej głos był stłumiony.
Jennifer westchnęła i wyszła. Wybrała nieco dłuższą drogę, nie chciała na nikogo wpadać. Udało jej się niepostrzeżenie dojść do wrót i bezpiecznie wyjść na błonia. Przeszła kawałek w stronę chatki Hagrida, stanęła, rozciągnęła kręgosłup. Zaczęła powoli wykonywać serię ćwiczeń, czekając na Ginny. Wiedziała, że Weasley prawie zawsze była gotowa ćwiczyć. Te "prawie" dotyczyło momentów takich jak ten: kiedy szukała dresu, który podkreślał jej sylwetkę.
Jennifer już miała dość czekania. Wykonywała ćwiczenia coraz szybciej, mocniej, intensywniej. Kilka podskoków, przysiad, kilka szybkich podskoków, dwa przysiady, kolejne podskoki, kolejne przysiady. Położyła się na plecach na chłodnej już ziemi. Pozwoliła, aby oddech się jej wyrównał, zrobiła kilka płytkich brzuszków, a potem przyspieszyła tempo i nachylenie. Na koniec wykonała świecę. Znów złapała oddech, zrobiła pół przewrotu i stanęła na rękach.Wyprostowała ciało i zrobiła kilka kroków. Zgięła nogi i pozwoliła się stoczyć.Wstała i rozejrzała się. Ginny wciąż nie było.
-Pewnie jej się nie chce wychodzić na chłód. - Mruknęła Jennifer.
Opadła na kolana i wykonała kilka przewrotów w przód, potem w tył. Ponownie stanęła na rękach, tym razem zachowując równowagę na dłużej. Wyprostowała nogi, palce, przeniosła ciężar ciała na prawą rękę... i delikatnie, niepewnie podniosła lewą. Wytrwała kilka sekund i sturlała się. Zadowolona z siebie, opadła na ziemię, rozciągając nogi.
-To dość niezwykłe. - Usłyszała za sobą głos.
-Poważnie? Z Dudley'em, Joshuą i innymi wyprawiam lepsze rzeczy. - Jennifer odwróciła się, by spojrzeć w twarz kuzynowi. Włosy sterczały mu z każdej strony, okulary lekko zsunęły się z nosa.
-Wiem, widziałem trochę w zeszłe wakacje.
-Jeszcze się poprawiłam. - Odparła dumnie Jennifer.
-Musisz mi kiedyś pokazać. - Harry uśmiechnął się niepewnie. - Mogę dołączyć?
-Masz beznadziejną kondycję.
-Może czas się za to zabrać.
-Może. - Jennifer wstała i spojrzała na niego krytycznie. - Którą partię mięśni chcesz wyćwiczyć?
-Może nogi? Żebym mógł szybko uciekać przed Voldemortem.
-Nie wymawiaj przy mnie jego imienia. Wiesz, że nie lubię o nim rozmawiać.
-Sorka.
-Ale nogi to dobry pomysł. Zaczynamy. Pamiętaj, nie ma możliwości zrezygnowania w połowie. Może to mieć bolesne skutki przez resztę życia.
-Okej.
Jennifer pokazała mu kilka ćwiczeń. Harry wykonywał je na tyle dobrze, na ile mógł i potrafił. Pierwszy raz dziewczyna widziała kuzyna, który tak bardzo się starał, a jego wysiłki były mizerne. Postanowiła nieco mu ułatwić zadanie i niektóre z ćwiczeń zmodyfikowała. Dzięki temu, Harry mógł jej dotrzymywać kroku. Po godzinie zajęć Harry zmęczony opadł na trawę. Dziewczyna zatrzymała się,
-Coś się stało?
-Zmęczyłem się.
-I tak na dzisiaj starczy. Masz dwa dni wolnego.
Harry spojrzał na nią zza swoich okularów.
-Będziesz jutro cierpiał. - Jennifer uśmiechnęła się. - Wszyscy od tego zaczynaliśmy, najpierw jest wysiłek, potem ból, a dopiero na końcu satysfakcja.
-Jakoś za mądrze to zabrzmiało.
-To rada nie tylko do ćwiczeń. Jest zwyczajnie uniwersalna.
-Dobrze wiedzieć.
Jennifer spojrzała na niego. W domu to Dudley dominował, ale zawsze jej pytał. Harry musiał być im posłuszny. W szkole sytuacja się zmieniała. Harry był tym, którego wszyscy znali, podziwiali, z którego zdaniem się liczyli. Dziewczyna przeniosła spojrzenie za szkolne mury, na rozległe tereny leśne i majaczące w oddali góry. Mimo iż szkoła nie znajdowała się tak daleko od cywilizacji, Hogsmeade i inne wioski kryły się za drzewami.
-Kończysz na dzisiaj? - Głos kuzyna wyrwał ją z oględzin. Spojrzała na niego, przekrzywiając głowę.
-Tak.
-Zastanawiasz się nad czymś?
-Nie, dlaczego?
-Masz taką minę, jakbyś myślała.
Jennifer spojrzała na niego, posyłając mu wściekłe, zimne spojrzenie.
-Słucham? - Podeszła do kuzyna, wyciągając różdżkę i wysoko ją podnosząc.
-Nie! Znaczy myślała, ale intensywnie! Jakbyś coś rozkminiała! - Harry cofał się, wyciągając ręce przed siebie, próbował wytłumaczyć pomyłkę. Jennifer przycisnęła różdżkę do jego szyi. Harry potknął się, poleciał jak długi do tyłu, łapiąc się jej, ale zamiast pomocy, dziewczyna wylądowała na nim, odchylając rękę z różdżką. Twarz Jennifer znalazła się na piersi Harry'ego, słyszała wyraźnie przyspieszone bicie jego serca, szum szalejącej w żyłach krwi. Poczuła, że kuzyn zsuwa ręce z jej pleców i zdała sobie sprawę, że nawet ich wcześniej nie czuła.
-Jesteś cała?
-Przecież to ty zamortyzowałeś upadek.
Jennifer podniosła się. Wyciągnęła rękę i pomogła wstać Harry'emu. Chłopak otrzepał głowę z liści i spojrzał na dziewczynę.
-Ale spadłaś na mnie z impetem.
-Nie musisz się tym przejmować. Miałam dość miękkie lądowanie.
Harry spojrzał na nią dużymi, łagodnymi oczami i uśmiechnął się.
-Grabisz sobie, dziewczyno. - Pogroził jej delikatnie palcem, a Jennifer się roześmiała. Oboje wiedzieli, że Harry ani ktokolwiek inny nie będzie w stanie jej skrzywdzić.
*****
Przemierzał korytarze wraz ze swoją świtą. Co prawda, nie miał nic do robienia, ale lubił postraszyć czasem młodsze roczniki. Dawało mu to satysfakcję, że coś kontroluje. Ci, którzy już go poznali schodzili na bok i delikatnie kiwali głowami. Patrzyli na niego z szacunkiem, ale też strachem. Jemu, Księciu Slytherinu, nudziło się.
Wrócili do Pokoju Wspólnego. Na jednym z foteli siedział Blaise, jak zwykle pogrążony w książce. Przewracał kartki z delikatnością, której pozazdrościłaby mu niejedna dziewczyna. Draco usiadł naprzeciw niego. Rozejrzał się po Pokoju: było w nim niewiele osób, reszta siedziała w swoich dormitoriach albo już szła na kolację. Przez ścianę właśnie przeszedł młody Marcus Black, a towarzyszyła mu Milicenta Bulstroode. Ślizgon podszedł dumnie do foteli, czekał, aż Milicenta usiądzie i dopiero wtedy obrócił się do nich.
-Dzień dobry, Draco, Blaise. - Jak na jedenastolatka miał mocny, pewny głos. I z pewnością umiał to wykorzystać.
-Witaj, Marcusie. - Draco oparł się wygodnie o fotel. Blaise jedynie mruknął coś sponad książki.
-Właśnie rozmawialiśmy z Marcusem na temat, w którym mógłbyś nam pomóc, Draco.
-Doprawdy?
-Tak. Marcusie, możesz...?
-Oczywiście. - Marcus lekko skinął głową. - Chodzi o Eliksir Wielosokowy. Zastanawialiśmy się, jak wydłużyć jego działanie.
-Wygodniej jest rzucić zaklęcie. - Skomentował Draco, patrząc na nich zainteresowanym wzrokiem.
-Tak, ale nie zawsze mogą być do tego okoliczności. Poza tym zaklęcie jest dość zaawansowane. - Milicenta spojrzała uważnie na blondyna.
-Macie już jakieś badania?
-Tylko próbki do przyspieszenia warzenia. Z miesiąca udało się skrócić do trzech dni.
-Za pomocą?
-Zaklęcia Przyspieszenia.
-Interesujące.
Draco patrzył badawczym wzrokiem na Marcusa. Chłopiec siedział w głębokim fotelu, a jego nogi lekko zwisały nad podłogą. Widok byłby komiczny, gdyby nie poważna, surowa mina. Także grono ludzi, z którym rozmawiał było znacznie starsze od niego. Zawsze był poważny, dumny. Milicenta podczas jednego z patroli powiedziała mu, że Marcus bardzo go podziwia. Draco już zamyślił uczynić z niego swojego ucznia.
-Doprawdy? - Głos Marcusa pobrzmiewał zwątpieniem. - Wydawało mi się, że tymi zagadnieniami może zajmować się byle czarodziej, a nie ktoś, kto został zrodzony do wyższych celów. Ktoś taki, jak my.
Marcus mierzył spojrzeniem Prefekta. Jego ciemne oczy śledziły każdy ruch starszego Ślizgona. Draco od niechcenia założył nogę na nogę, lekkim ruchem odgarnął niemal białą grzywkę z oczu. Milicenta patrzyła na nich zainteresowanym, łagodnym wzrokiem, a Blaise wciąż pogrążony był w lekturze.
-Chciałeś powiedzieć "Ktoś taki jak ty, Draco". Mam wrażenie, Marcusie, że ciebie ten temat niezwykle zaciekawił. - Obaj przez chwilę mierzyli się spojrzeniem. Marcus pierwszy odwrócił wzrok.
-Tylko w celach hobbistycznych.
-Rozumiem. - Draco podniósł się, znudzony już tą wymianą zdań. - Teraz proszę mi wybaczyć, idę na spacer. - Skłonił lekko głowę i zdecydowanym krokiem przekroczył ścianę.
-Czekaj, Smoku! - Tuż obok niego pojawił się Blaise, z książką w ręce.
-Co jest?
-Już straciłeś na arystokratycznej tonacji. - Zauważył Blaise, uśmiechając się lekko.
-Oczywiście. Ciężko jest tak mówić przez cały czas.
-Mam wrażenie, że ten Black mówi tylko w ten sposób. Nic dziwnego, że oczarował Milicentę. Większość uczennic się w nim zakochała, jak tylko go zobaczyła.
Draco spiorunował Blaise'a spojrzeniem.
-Jestem popularniejszy.
-Byłeś popularniejszy. Teraz on cię wygryzł. On jest na czołówce, potem jesteś ty, a ja zamykam podium.
-Wkurzasz mnie takim gadaniem.
-Masz na myśli prawdę? - Blaise wyszczerzył zęby, a Draco jedynie westchnął. - Jak idzie z Dursley? Nie słyszałem jeszcze od Pansy żadnych plotek.
-Kilka razy na nią wpadłem. Raz obroniłem przed jakimś nadętym frajerem.
-Oo, Smoku, nie poznaję cię!
-Najpierw musi mi zaufać, potem będzie mi jeść z ręki.
-Nie zatrać się w tej zabawie. - Głos Blaise'a stał się poważny, smutny. Obaj pomyśleli o tym samym. O terminie, który nieubłaganie się zbliżał.
-Mam nieco więcej czasu niż ty. Masz już kogoś na oku?
Blaise posłał mu zmartwione, zawiedzione spojrzenie. Potrząsnął lekko głową.
-Rozumiem.
*****
Dudley leżał na łóżku. Wokół jego klatki piersiowej Petunia i Maggie owinęły bandaż. Ben rysował stwory na odwrocie zużytych kartek. Josh siedział przy łóżku Dudleya.
-Jak się czujesz?
-A jak mam się czuć? Ojciec mi plecy przeorał. - Warknął Dudley.
-Raczej chodziło mi o poczucie psychiczne. - Mruknął Josh.
-To akurat jest niewiele lepsze. - Skrzywił się Dudley.
-Ale jednak lepsze. - Josh delikatnie, aby nikt nie widział pogłaskał dłoń przyjaciela.
-Musimy pogadać, wiesz o tym. I wiesz o czym. - Dudley patrzył na niego poważnie, krzywiąc się, gdy ból dał o sobie znać.
-Gdy tylko wydobrzejesz... - Zgodził się Joshua.
-Trzymam cię za słowo. - Dudley ścisnął go lekko za dłoń. - Cholera, Maggie, twój konkurs...!
-Nie, to nic ważnego. - Mruknęła cicho dziewczyna.
-Jak to nic ważnego? - Dudley powoli usiadł. - Przecież chciałaś tam iść.
-Nie, ja... to nauczyciel z matematyki chciał... abym poszła, ja sama nie... - Maggie spuściła głowę, nie mogąc spojrzeć ani na twarz brata, ani jego przyjaciela.
-Poprowadzisz audi? - Dudley wygrzebał z kieszeni kluczyk i podał Joshowi.
-Z łatwością.
-Ubierz się, Maggie. - Polecił dziewczynie. - A ty musisz mi pomóc. - Odwrócił się do Josha.
W łazience Dudley zamknął drzwi na zamek za Joshem. Podszedł trochę sztywno do niego, ale ból powoli przechodził albo chłopak już się do niego przyzwyczajał.
-Co ty robisz? - Zapytał niepewnie Joshua.
-Kończę, co zacząłem?
-Co?
Dudley naparł na Josha. Jego dłonie krążyły po ciele chłopaka, a usta bez problemu odnalazły przesuszone wargi przyjaciela. Nie wiedział nawet, kiedy Josh go zdominował, przysunął do ściany i naparł swoim ciałem. Podobało mu się, więc Dudley postanowił tym razem się wycofać. Nigdy nie zauważył, by Joshua z kimś się całował, z całą jednak pewnością jego język miał już wyćwiczone manewry. Albo młody Johnson urodził się z niezwykłym darem.
Dudley objął lekko Josha, przejmując inicjatywę. Jego ręce znalazły się pod koszulką, znajdując wrażliwe punkty chłopaka. Josh westchnął, a zaraz potem zamarł. Patrzył przerażony na Dudleya.
-Co się stało? - Zapytał D.
-To... nie powinno...
-Ale się dzieje, Josh. - Przerwał mu i ponownie pocałował. Jego całusy zjeżdżały i zatrzymały się na linii obojczyka.
-Tak nie można...
-Cóż, to nie za wygodna pozycja, ale damy radę.
-Co? O czym ty...?
-Wyluzuj, Josh.
Ale Joshua nie mógł się wyluzować.
-Coś się stało?
-Zmęczyłem się.
-I tak na dzisiaj starczy. Masz dwa dni wolnego.
Harry spojrzał na nią zza swoich okularów.
-Będziesz jutro cierpiał. - Jennifer uśmiechnęła się. - Wszyscy od tego zaczynaliśmy, najpierw jest wysiłek, potem ból, a dopiero na końcu satysfakcja.
-Jakoś za mądrze to zabrzmiało.
-To rada nie tylko do ćwiczeń. Jest zwyczajnie uniwersalna.
-Dobrze wiedzieć.
Jennifer spojrzała na niego. W domu to Dudley dominował, ale zawsze jej pytał. Harry musiał być im posłuszny. W szkole sytuacja się zmieniała. Harry był tym, którego wszyscy znali, podziwiali, z którego zdaniem się liczyli. Dziewczyna przeniosła spojrzenie za szkolne mury, na rozległe tereny leśne i majaczące w oddali góry. Mimo iż szkoła nie znajdowała się tak daleko od cywilizacji, Hogsmeade i inne wioski kryły się za drzewami.
-Kończysz na dzisiaj? - Głos kuzyna wyrwał ją z oględzin. Spojrzała na niego, przekrzywiając głowę.
-Tak.
-Zastanawiasz się nad czymś?
-Nie, dlaczego?
-Masz taką minę, jakbyś myślała.
Jennifer spojrzała na niego, posyłając mu wściekłe, zimne spojrzenie.
-Słucham? - Podeszła do kuzyna, wyciągając różdżkę i wysoko ją podnosząc.
-Nie! Znaczy myślała, ale intensywnie! Jakbyś coś rozkminiała! - Harry cofał się, wyciągając ręce przed siebie, próbował wytłumaczyć pomyłkę. Jennifer przycisnęła różdżkę do jego szyi. Harry potknął się, poleciał jak długi do tyłu, łapiąc się jej, ale zamiast pomocy, dziewczyna wylądowała na nim, odchylając rękę z różdżką. Twarz Jennifer znalazła się na piersi Harry'ego, słyszała wyraźnie przyspieszone bicie jego serca, szum szalejącej w żyłach krwi. Poczuła, że kuzyn zsuwa ręce z jej pleców i zdała sobie sprawę, że nawet ich wcześniej nie czuła.
-Jesteś cała?
-Przecież to ty zamortyzowałeś upadek.
Jennifer podniosła się. Wyciągnęła rękę i pomogła wstać Harry'emu. Chłopak otrzepał głowę z liści i spojrzał na dziewczynę.
-Ale spadłaś na mnie z impetem.
-Nie musisz się tym przejmować. Miałam dość miękkie lądowanie.
Harry spojrzał na nią dużymi, łagodnymi oczami i uśmiechnął się.
-Grabisz sobie, dziewczyno. - Pogroził jej delikatnie palcem, a Jennifer się roześmiała. Oboje wiedzieli, że Harry ani ktokolwiek inny nie będzie w stanie jej skrzywdzić.
*****
Przemierzał korytarze wraz ze swoją świtą. Co prawda, nie miał nic do robienia, ale lubił postraszyć czasem młodsze roczniki. Dawało mu to satysfakcję, że coś kontroluje. Ci, którzy już go poznali schodzili na bok i delikatnie kiwali głowami. Patrzyli na niego z szacunkiem, ale też strachem. Jemu, Księciu Slytherinu, nudziło się.
Wrócili do Pokoju Wspólnego. Na jednym z foteli siedział Blaise, jak zwykle pogrążony w książce. Przewracał kartki z delikatnością, której pozazdrościłaby mu niejedna dziewczyna. Draco usiadł naprzeciw niego. Rozejrzał się po Pokoju: było w nim niewiele osób, reszta siedziała w swoich dormitoriach albo już szła na kolację. Przez ścianę właśnie przeszedł młody Marcus Black, a towarzyszyła mu Milicenta Bulstroode. Ślizgon podszedł dumnie do foteli, czekał, aż Milicenta usiądzie i dopiero wtedy obrócił się do nich.
-Dzień dobry, Draco, Blaise. - Jak na jedenastolatka miał mocny, pewny głos. I z pewnością umiał to wykorzystać.
-Witaj, Marcusie. - Draco oparł się wygodnie o fotel. Blaise jedynie mruknął coś sponad książki.
-Właśnie rozmawialiśmy z Marcusem na temat, w którym mógłbyś nam pomóc, Draco.
-Doprawdy?
-Tak. Marcusie, możesz...?
-Oczywiście. - Marcus lekko skinął głową. - Chodzi o Eliksir Wielosokowy. Zastanawialiśmy się, jak wydłużyć jego działanie.
-Wygodniej jest rzucić zaklęcie. - Skomentował Draco, patrząc na nich zainteresowanym wzrokiem.
-Tak, ale nie zawsze mogą być do tego okoliczności. Poza tym zaklęcie jest dość zaawansowane. - Milicenta spojrzała uważnie na blondyna.
-Macie już jakieś badania?
-Tylko próbki do przyspieszenia warzenia. Z miesiąca udało się skrócić do trzech dni.
-Za pomocą?
-Zaklęcia Przyspieszenia.
-Interesujące.
Draco patrzył badawczym wzrokiem na Marcusa. Chłopiec siedział w głębokim fotelu, a jego nogi lekko zwisały nad podłogą. Widok byłby komiczny, gdyby nie poważna, surowa mina. Także grono ludzi, z którym rozmawiał było znacznie starsze od niego. Zawsze był poważny, dumny. Milicenta podczas jednego z patroli powiedziała mu, że Marcus bardzo go podziwia. Draco już zamyślił uczynić z niego swojego ucznia.
-Doprawdy? - Głos Marcusa pobrzmiewał zwątpieniem. - Wydawało mi się, że tymi zagadnieniami może zajmować się byle czarodziej, a nie ktoś, kto został zrodzony do wyższych celów. Ktoś taki, jak my.
Marcus mierzył spojrzeniem Prefekta. Jego ciemne oczy śledziły każdy ruch starszego Ślizgona. Draco od niechcenia założył nogę na nogę, lekkim ruchem odgarnął niemal białą grzywkę z oczu. Milicenta patrzyła na nich zainteresowanym, łagodnym wzrokiem, a Blaise wciąż pogrążony był w lekturze.
-Chciałeś powiedzieć "Ktoś taki jak ty, Draco". Mam wrażenie, Marcusie, że ciebie ten temat niezwykle zaciekawił. - Obaj przez chwilę mierzyli się spojrzeniem. Marcus pierwszy odwrócił wzrok.
-Tylko w celach hobbistycznych.
-Rozumiem. - Draco podniósł się, znudzony już tą wymianą zdań. - Teraz proszę mi wybaczyć, idę na spacer. - Skłonił lekko głowę i zdecydowanym krokiem przekroczył ścianę.
-Czekaj, Smoku! - Tuż obok niego pojawił się Blaise, z książką w ręce.
-Co jest?
-Już straciłeś na arystokratycznej tonacji. - Zauważył Blaise, uśmiechając się lekko.
-Oczywiście. Ciężko jest tak mówić przez cały czas.
-Mam wrażenie, że ten Black mówi tylko w ten sposób. Nic dziwnego, że oczarował Milicentę. Większość uczennic się w nim zakochała, jak tylko go zobaczyła.
Draco spiorunował Blaise'a spojrzeniem.
-Jestem popularniejszy.
-Byłeś popularniejszy. Teraz on cię wygryzł. On jest na czołówce, potem jesteś ty, a ja zamykam podium.
-Wkurzasz mnie takim gadaniem.
-Masz na myśli prawdę? - Blaise wyszczerzył zęby, a Draco jedynie westchnął. - Jak idzie z Dursley? Nie słyszałem jeszcze od Pansy żadnych plotek.
-Kilka razy na nią wpadłem. Raz obroniłem przed jakimś nadętym frajerem.
-Oo, Smoku, nie poznaję cię!
-Najpierw musi mi zaufać, potem będzie mi jeść z ręki.
-Nie zatrać się w tej zabawie. - Głos Blaise'a stał się poważny, smutny. Obaj pomyśleli o tym samym. O terminie, który nieubłaganie się zbliżał.
-Mam nieco więcej czasu niż ty. Masz już kogoś na oku?
Blaise posłał mu zmartwione, zawiedzione spojrzenie. Potrząsnął lekko głową.
-Rozumiem.
*****
Dudley leżał na łóżku. Wokół jego klatki piersiowej Petunia i Maggie owinęły bandaż. Ben rysował stwory na odwrocie zużytych kartek. Josh siedział przy łóżku Dudleya.
-Jak się czujesz?
-A jak mam się czuć? Ojciec mi plecy przeorał. - Warknął Dudley.
-Raczej chodziło mi o poczucie psychiczne. - Mruknął Josh.
-To akurat jest niewiele lepsze. - Skrzywił się Dudley.
-Ale jednak lepsze. - Josh delikatnie, aby nikt nie widział pogłaskał dłoń przyjaciela.
-Musimy pogadać, wiesz o tym. I wiesz o czym. - Dudley patrzył na niego poważnie, krzywiąc się, gdy ból dał o sobie znać.
-Gdy tylko wydobrzejesz... - Zgodził się Joshua.
-Trzymam cię za słowo. - Dudley ścisnął go lekko za dłoń. - Cholera, Maggie, twój konkurs...!
-Nie, to nic ważnego. - Mruknęła cicho dziewczyna.
-Jak to nic ważnego? - Dudley powoli usiadł. - Przecież chciałaś tam iść.
-Nie, ja... to nauczyciel z matematyki chciał... abym poszła, ja sama nie... - Maggie spuściła głowę, nie mogąc spojrzeć ani na twarz brata, ani jego przyjaciela.
-Poprowadzisz audi? - Dudley wygrzebał z kieszeni kluczyk i podał Joshowi.
-Z łatwością.
-Ubierz się, Maggie. - Polecił dziewczynie. - A ty musisz mi pomóc. - Odwrócił się do Josha.
W łazience Dudley zamknął drzwi na zamek za Joshem. Podszedł trochę sztywno do niego, ale ból powoli przechodził albo chłopak już się do niego przyzwyczajał.
-Co ty robisz? - Zapytał niepewnie Joshua.
-Kończę, co zacząłem?
-Co?
Dudley naparł na Josha. Jego dłonie krążyły po ciele chłopaka, a usta bez problemu odnalazły przesuszone wargi przyjaciela. Nie wiedział nawet, kiedy Josh go zdominował, przysunął do ściany i naparł swoim ciałem. Podobało mu się, więc Dudley postanowił tym razem się wycofać. Nigdy nie zauważył, by Joshua z kimś się całował, z całą jednak pewnością jego język miał już wyćwiczone manewry. Albo młody Johnson urodził się z niezwykłym darem.
Dudley objął lekko Josha, przejmując inicjatywę. Jego ręce znalazły się pod koszulką, znajdując wrażliwe punkty chłopaka. Josh westchnął, a zaraz potem zamarł. Patrzył przerażony na Dudleya.
-Co się stało? - Zapytał D.
-To... nie powinno...
-Ale się dzieje, Josh. - Przerwał mu i ponownie pocałował. Jego całusy zjeżdżały i zatrzymały się na linii obojczyka.
-Tak nie można...
-Cóż, to nie za wygodna pozycja, ale damy radę.
-Co? O czym ty...?
-Wyluzuj, Josh.
Ale Joshua nie mógł się wyluzować.
O rany jaki opis tej ostatniej sceny :o masz Ty wyobraźnię :D idę czytać kolejne rozdziały!
OdpowiedzUsuń