Ogłoszenia

Postanowiłam znów poświęcić się pisaniu. Może nie aż tak, jak niegdyś, ale chciałabym móc pisać tak lekko. Ostatnio szło mi naprawdę topornie. Cokolwiek wyklepałam na klawiaturze czy rozpisałam atramentem, było nudne, oklepane albo za słodkie. Dlatego zamysł na (nienazwany jak dotąd) przerywnik ;)


Każdego, kto czyta, proszę o komentowanie. Wystarczy zwykła buźka. To potrafi bardzo zmotywować do dalszego pisania ;)

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 10

Hej,
dopiero dzisiaj zebrałam motywację, aby coś napisać. Mimo Nowego Roku itd. mam lekkiego doła, dlatego rozdział nie należy do zbyt wesołych. Najwięcej jak na razie tu dramatu, ale myślę, że za niedługo wszystko będzie się ładnie rozwiązywać.
Postanowiłam zmienić trochę fabułę od tego, co zaplanowałam pierwotnie... początek tych zmian będzie w części dotyczącej Dudleya, no i też trochę Rona. Taaak... No cóż, nie pozostaje mi nic więcej, jak zaprosić do czytania.
Ach! No tak. Za niedługo znajdzie się na blogu zakładka z osobnym opowiadaniem. Już całkowicie innym, niż te obecnie prowadzone przeze mnie; nie będzie dotyczyła bohaterów Rowling. Dodam jeden rozdział i to od Was będzie zależało, czy będę to kontynuować. Jeśli powiecie, że puste i badziewne, odeślę to w niepamięć. Jeśli Wam się spodoba, postaram się napisać je jak najlepiej.
Ale na razie starczy. Mam nadzieję, że komuś podobają się te rozdziały...
Dobra, dobra, dość pesymizmu!
Zapraszam do czytania i komentowania! ;)
Pozdrawiam, Tyśka xD



Najgorsze we wszystkim, co ją spotkało było to, że musiała grać samą siebie. Udawanie, że jest się spokojnym kujonem miało wiele zalet i było dość proste. Musiała siedzieć cicho, zawzięcie się uczyć i pisać testy końcowe najlepiej jak potrafiła. To jej wychodziło. Nocami słuchała ulubionej muzyki. Nigdy nie dała po sobie poznać, że zna się na mocniejszych brzmieniach.
Lecz od tego wieczora wszystko się zmieniło. Za bardzo skupiła się na rozwiązaniu sprawy, nie dała sobie czasu na zakamuflowanie siebie samej. Prawie cały Gryfindor widział, jak wywróciła rok starszym chłopakiem. Jennifer uśmiechnęła się. Finnigan przynajmniej był w stanie dokończyć salto, a dopiero potem zacząć wrzeszczeć.
Nie, nie, nie. To nie rozwiązywało sprawy. Ale było nader śmieszne!
-Jen, uspokój się. - Mruknęła do siebie ukryta przed światem w swoim prywatnym dormitorium, do którego nikt, kto nie znał hasła, nie mógł wejść. A hasło znała tylko ona. Zapadała noc, zbliżał się jej czas na patrol zamku. Dziś zapewne zrobi je sama. Finnigan nie był już Prefektem. Myśli Jennifer skierowały się ku pytaniu, kto zajmie jego miejsce.
Wyszła chwilę przed dwudziestą drugą. O pełnej godzinie była w Wielkiej Sali na zebraniu Prefektów. Profesor Dumbledore omawiał dzisiejszy dzień. Rozwodził się nad inauguracją magicznego roku szkolnego. Wspomniał jedynie o "incydencie w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, w wyniku którego odwołano pana Finnigana z funkcji Prefekta". Malfoy skomentował to prychnięciem.
-Dlatego w ramach współpracy między domami - kontynuował dyrektor - odbędzie się losowanie. Każdy z was wyciągnie po losie, dobierzecie się w pary i wyruszycie na patrol. Jako iż jest o jednego Prefekta mniej, również wezmę udział w losowaniu.
Jennifer spięła się. Za nic w świecie nie chciała być z dyrektorem. Wiedziała, że będzie wypytywał ją o ukochanego Harry'ego Potter'a. Chociaż Gryfoni lubili Złotego Chłopca, nie przepadali za obsesją Dumbledore'a. Żeby było także sprawiedliwe, dyrektor zawołał McGonagall. Kobieta spojrzała na niego z dezaprobatą. Pokręciła głową z rezygnacją i starannym pismem zapisała każde nazwisko. Karteczki włożyła do wyczarowanego pudełka i każdej z dziewczyn pozwoliła ciągnął los.
Jennifer zamarła. W przydziale dostała Rodericka McRocka.
-Czy wszystkie panie są zadowolone z przydziału?
-Nie. - Przyznała Jennifer.
-Och, panna Dursley? Kogo pani ma?
-McRock..
-Ach, faktycznie nieciekawy wybór. Więc może Draco Malfoy?
-Słucham?! - W Wielkiej Sali odezwały się jednocześnie dwa głosy Jennifer Dursley oraz Dracona Malfoya.
-Proszę udać się na patrol! Już jest dwudziesta druga piętnaście! - Krzyknęła McGonagall.- O dwudziestej trzeciej panowie mają odprowadzić panie pod jej Pokoje Wspólne, zrozumiano?
-Tak...
Jennifer szła za Malfoy'em. Chłopak nie patrzył na nią, dopóki nie znaleźli się na szóstym piętrze, które mieli sprawdzić. Obrócił się i spojrzał na nią z ciekawością.
-Co się stało? - Jennifer zrównała się z nim. Otwierała każdą salę i sprawdzała, czy był porządek.
-Kto się bił z Finnigan'em? - Zatrzymał się, złapał ją za ramię.
-A co cię to obchodzi? I skąd niby wiesz, że Finnigan się bił?
-Bo to jeden z powodów, przez który można wyzbyć się Odznaki.
-...
-No, więc? Z kim?
-Z zasłoną. - Zironizowała Jennifer, wyrwała się i ruszyła na dalszy patrol.
-Hej, nie ignoruj mnie! - Wrzasnął Draco. Złapał ją za ramię i obrócił twarzą do siebie. - Zadałem pytanie. Odpowiedz.
-Nie powinno cię to interesować. - Warknęła dziewczyna, próbując się wyrwać. Malfoy zacieśnił uścisk.
-Ale mnie interesuje. Z-kim-bił-się-Finnigan?! - Wycedził, niemal nie otwierając ust.
-Ze mną!
-Co tu robisz? - Warknęła Jennifer. Zdumiony Ślizgon poluzował uścisk, dziewczyna to wykorzystała i wyswobodziła się. - Wracaj natychmiast do dormitorium, Potter.
-Właśnie tam idę, Pani Prefekt. - Harry przeszedł koło nich, obraźliwe się skłonił. - Wracam sobie ze szlabanu.
-Zasłużyłeś na niego.
-Poważnie? - Zironizował Harry. Zatrzymał się. - Pomyślmy. Czy aby na pewno zasłużyłem? Dzielnie walczę z Voldemortem, znoszę towarzystwo idiotów i reżim w domu... No ale przecież bohater zawsze ma pod górkę, nie?
-Nie rób z siebie samotnego bohatera! - Wrzasnęła Jennifer. Malfoy przyglądał się tej scenie całkiem zdumiony. - Masz po swojej stronie wielu przyjaciół. Otwórz oczy!
-Wybacz, zawsze szukałem po omacku. - Harry wyciągnął przed siebie rękę i udał, że maca drogę przed sobą. - Teraz spróbuję dojść do dormitorium w wieży Gryffindoru, ale kto wie, może zajdę na wieżę astronomiczną i stamtąd spadnę. Ciekawe, ile osób przyszłoby mnie ratować.
-Jesteś egoistą, Potter! Teraz masz natychmiast iść do swojego dormitorium! - Jennifer wyminęła go i szybkim krokiem poszła przed siebie. - Dowiem się, o której przyszedłeś. Chyba nie chcesz skończyć, jak Finnigan?

-Merlinie... - Westchnęła dziewczyna. Wiedziała, że Malfoyowi zajmie chwilę, nim ją dogoni. Pozwoliła sobie na kilka długich oddechów. Oddychała równomiernie, aby serce się uspokoiło. Przyłożyła dłonie do gorących policzków. Zamknęła oczy. - Co ja narobiłam...?
-Wow, Dursley. Jestem pod wrażeniem. - Odezwał się Malfoy ze szczerym podziwem w głosie. - Nie sądziłem, że masz taką charyzmę.
-Możesz się zająć patrolem? Chcę już iść do siebie.
-Tak, tak, oczywiście. - Z twarzy blondyna nie schodził uśmiech.
-Z czego się tak cieszysz?
-A z takich tam.
Otwierali każdą salę, dwóch parom wlepili szlabany z Filchem i odebrali punkty. Przeszli całe piętro, doszli do ostatnich drzwi i mieli wracać. Ale zamiast tego Draco pociągnął dziewczynę za rękę i popchnął ją na ścianę.
-Pocałuj mnie.
-Co?!
Ślizgon nie czekał na odpowiedź. Pochylił się i wpił się w jej usta. Jennifer czuła się przytłoczona jego dotykiem, pocałunkiem. Chciała, aby już skończył, żeby dał jej spokój, przestał w końcu żartować. Nawet nie obchodziło ją za bardzo to, że całował ją Malfoy. Miała wrażenie, że znajduje się poza ciałem, że stoi tam jakaś inna dziewczyna, uwięziona w objęciach Ślizgona, która próbuje się uwolnić.
-Dursley... - Usłyszała jego szept przy swoim uchu. Straciła na chwilę orientację, rozchyliła usta i blondyn to wykorzystał. Wtargnął do wnętrza jej ust i pieścił. Jego dłonie wciąż przytrzymywały jej ręce po bokach głowy. Jennifer nie miała jak się ruszyć. Była na niego skazana. Nie miała jak sięgnąć do różdżki ani jak go kopnąć. Blokował jej stopy swoimi. Czuła się okropnie bezradna. Chciała, aby Dudley tam był, aby wziął za kark Malfoya i porządnie mu przyłożył. Chciała zaszyć się w swoim dormitorium.
-W ogóle nie jesteś seksi.
-Nie zależy mi na tym. - Jennifer patrzyła mu w oczy. Draco przechylił głowę, przyglądając jej się.
-Hm... Trzeba zmienić taki pogląd. Ale na dziś wystarczy. Panienka, pozwoli. - Podał jej ramię, a gdy nie chciała przyjąć, chwycił jej dłoń i uścisnął w swojej. Potem spokojnym, zdecydowanym ruchem położył na swoim ramieniu. - Trochę manier nie zaszkodzi.
-I kto to mówi? - Prychnęła. Malfoy uśmiechnął się.

*****

Odruchowo pomogła Harry'emu podczas bójki w dormitorium. Nie odezwała się do niego słowem, nawet na niego nie spojrzała. Po zasklepieniu rany odwróciła się do Rona i uśmiechnęła do niego.
-Idziemy?
-Aaa... jasne! - Rudzielec uśmiechnął się.
Zeszli wspólnie do Wielkiej Sali na kolację. Chociaż Ron się zajadał jak zwykle, zauważył, że Hermiona prawie nic nie zjadła. Siedział obok niej, więc dyskretnie pod stołem, żeby nikt nie widział, złączył swoje palce z jej. Dziewczyna podskoczyła i spojrzała na niego. Nie odezwała się, ale też nie zabrała ręki.
-Powinnaś coś zjeść. - Zasugerował Ron. - Albo zjesz po dobroci, albo cię nakarmię.
-Wybacz, Ron, naprawdę nie mam ochoty na jedzenie...
-Ty... wciąż go kochasz, prawda? - Rudzielec zabrał swoją rękę. Wstał. - Idę na spacer po posiłku. Ale naprawdę powinnaś coś zjeść. Chociaż trochę.
Hermiona widziała zasmucone spojrzenie przyjaciela. Jego przygarbione barki. Słyszała jego zatroskany głos. Zaczęła się zastanawiać, czy wciąż podoba jej się Harry. Czy pomagała mu tylko dlatego, że się nim zauroczyła, czy może jak przyjacielowi. I jak wtedy zachowywał się Ron? Przecież zawsze stał z boku i się przyglądał. Nigdy nie zrobił nic, aby...
-Merlinie, Ron... - Wyszeptała. Zerwała się z miejsca, ale ława, na której siedziała, przewróciła się, potknęła się o nią i upadła. Chwilę zbierała siły, potem pobiegła do głównych drzwi. Straszył przy nich, jak zwykle Filch. Skręciła i wyszła jednym z tajemnych wyjść.
Na błoniach było cicho i spokojnie. Żaden podmuch wiatru nie poruszał gałęziami drzew. Chociaż dziewczyna wyglądała na różne strony, nie zobaczyła nigdzie Rudzielca. Wiedziała jednak, że Ron nigdy jej nie okłamał. Wybiegła w stronę chatki Hagrida.

W stawie zimna woda, 

Trochę będzie szkoda,

Trochę będzie szkoda, gdy
Utopię się w nim.
Znała tę piosenkę. I znała głos, który ją śpiewał. Lekko zachrypnięty, ale wciąż przyjemny dla ucha. Od razu kojarzył jej się z piegowatą twarzą z rudą fryzurą. Biegła, ile sił miała w nogach do jeziora. Głos niósł się bardziej niż przypuszczała, okazało się, że jest to dalej niż zapamiętała. Czy ten dystans zawsze był tak długi?
-Rooon! - Zawołała, ale odpowiedziała jej cisza.
Inne oczy masz
Każdego dnia,
Diabeł nie odgadnie,
Co w nich chowasz na dnie.
Przez głęboki staw
Łabędzie dwa
Grzecznie sobie płyną,
Czy mnie chcesz, dziewczyno?
-ROON! - Wciąż nie przestawała biec.
W końcu go zobaczyła. Stał w stawie zanurzony do pasa i wciąż szedł dalej. Wokół niego skakały zdradzieckie nimfy. Zachęcały go, by wszedł dalej, że nie będzie już cierpiał, że będzie miał tyle różnych dziewczyn, ile tylko będzie chciał. Nawet jeśli usłyszał jej głos, nie odwrócił się.
Hermiona nie przestawała biec. Rozpędzona wpadła do wody i wciąż parła do przodu. Nimfy wodne utrudniały jej przejście.
-Ron!
Chłopak wciąż szedł dalej. Powolnym, dostojnym krokiem zanurzał się. Woda sięgała mu niemal do brody, lecz wyglądał, jakby mu to nie przeszkadzało. Końcówki rudych włosów zaczęły falować na wodzie.
-Nie zostawiaj mnie, Ron! - Krzyknęła Hermiona. Głos się jej załamał. I to chyba podziałało. Pewna siebie Hermiona, Panna-Wiem-To-Wszystko, zwątpiła w siebie. Rudzielec odwrócił się powoli. Był wysoki, spokojne wciąż dotykał dna. Rozłożył ręce. Dziewczyna nie czekała. Wybiła się z rąk nimf i dotarła do chłopaka. Była niższa, więc uwiesiła się go. Ron zamknął ją w szczelnym uścisku. Pochylił do tyłu i oboje zatopili się w wodzie.

*****

Siedział w Pokoju Wspólnym Slytherinu i czytał jedną z wielu dostępnych tu ksiąg. Wokół niego panowała aura prawdziwej arystokracji. Nikt nieupoważniony nie mógł do niego podejść. Nikt nie odważył się mu przeszkodzić. Relaksował się nie tyle lekturą, co ciszą.
Nie cierpiał hałasu. Nienawidził go. Od zawsze kochał ciszę. Nie lubił, gdy ktoś zbyt dużo mówił, sam również nauczył się milczeć przez większość czasu.
-Marcusie. - Ślizgon podniósł wzrok znad książki.
-Milicento. - Natychmiast zszedł, odstępując jej swoje miejsce. Schylił się w lekkim ukłonie.
-Prosiłam, abyś nie traktował mnie tak oficjalnie.
-Proszę wybaczyć.
-Mniemam, że z czasem się przyzwyczaisz. Jak mija pierwszy dzień twego pobytu tutaj?
-Dość nieudanie, pani. Przebywam w dormitorium z niezbyt inteligentnymi osobami, które dopuściły do aktywacji jednej z zabawek braci Weasley. Z tego powodu jestem zmuszony do przebywania w Pokoju Wspólnym.
-Twoje słownictwo jest jak zwykle bardzo wyszukane, Marcusie. - Milicenta uśmiechnęła się lekko. - To niezwykłe, jak na kogoś w tak młodym wieku.
-Doprawdy? - Marcus uśmiechnął się w lekkim powątpiewaniu. - Wychowano mnie takiego i nie zamierzam przepraszać.
-I to jest godne pochwały. Jesteś tak samo zuchwały i bezczelny jak Draco. On też od początku wiedział, gdzie jest jego pozycja.
-Jestem niezwykle rad z tego komplementu, jednak nigdy nie dorównam panu Malfoyowi.
-Myślę, że go przerośniesz-
-Milicento?
-Ach, spójrz na to! - Dziewczyna wstała i spojrzała na sufit. Na dno stawu opadały dwie osoby. - Trzeba im pomóc!
Marcus nie czekał. Wyciągnął różdżkę i otoczył topielców bańką powietrza. Upewnił się, że czar wytrzyma i wybiegł na błonia. Niemal siłą odepchnął woźnego Filcha i zaklęciem odbezpieczył drzwi. Biegł w stronę stawu. Dlaczego tak mu zależało na ich uratowaniu? Co wpłynęło na jego szybką reakcję?
Próbował otrząsnąć się z tych nic nieznaczących w tej chwili pytań. Chciał ich po prostu uratować. Musiał ich uratować!
Dobiegł wreszcie do stawu. Nie miał pojęcia, kogo tak desperacko próbował uratować. Nie wiedział też, gdzie ich szukać. Nie mógł znaleźć miejsca, w którym dno jezioro znajdowało się nad Pokojem Wspólnym. Rozglądał się, szukając jakikolwiek oznak życia.

-Marcus! Mar- Pomóż! Zawołaj kogoś! Marc...

-Gdzie jesteście?! - Wrzasnął, próbując powstrzymać łzy. - Gdzie?!
Jednak tafla wody pozostała niewzruszona. Marcus oddychał gwałtownie, z oczu płynęły mu łzy. Miał w tej chwili gdzieś, to że ktoś mógł go zobaczyć. Wciąż pamiętał tę katastrofę.
-Jak mam wam pomóc, jak nie wiem, gdzie jesteście... - Wyszeptał i opadł na kolana. Dlaczego nie mógł im pomóc? Dlaczego znów nawalił? Tak samo jak wtedy. Też go prosił o pomoc, ale Marcus był młodszy niż teraz, bał się.Wciąć się obawiał.
Poczuł ruch koło siebie. Koło niego stała wysoka dziewczyna z rozwianymi brązowo-rudymi włosami, różdżkę skierowała w stronę stawu i wciąż mamrotała słowa zaklęcia. Drugą rękę położyła na jego głowie, spojrzała na niego i powróciła do poszukiwań. Marcus Black uśmiechnął się. Tym razem nie jest sam.

*****

Gdy byli jeszcze mali, często rozrabiali. Wciąż gdzieś się chowali, uciekali. Dorastała z braćmi, więc nie zawsze potrafiła zachować się taktownie. Pewnego razu wraz z braćmi nie wracała długo do domu. Wyszli wcześnie rano, a wrócili dopiero na późny wieczór. Pamiętała zawiedzione spojrzenie matki. Na drugi dzień kobieta rzuciła na nich skomplikowane zaklęcie. Dzięki temu każde z rodzeństwa wiedziało, co się dzieje z pozostałymi. Dlatego, gdy Ginevra Weasley jadła kolację, poczuła niewyobrażalny ból, którego doświadczyła pierwszy raz. Któryś z jej ukochanych braci był w niebezpieczeństwie. Dzięki zaklęciu matki wiedziała, iż był to Ron.
Zostawiła wszystkich i pobiegła na pomoc bratu. Ku swojego zdziwieniu zobaczyła kogoś nad stawem. A właśnie z tamtego miejsca odczuwała największe wibracje. Stał tam młody Ślizgon. W pierwszej chwili pomyślała, że to on ich topi, ale chłopiec opadł na kolana i wciąż powtarzał " Dlaczego...?".
Rzuciła jedno z zaklęć poszukujących. Gdzieś na dnie wyczuła dwie osoby. Żyją! Odetchnęła z ulgą. Spojrzała na chłopca i pogłaskała go po głowie. Prawdopodobnie dzięki niemu jeszcze żyją.
Ginny, używając magii, wyciągnęła ich z wody i delikatnie ułożyła na trawie.
-Marcus! - Odwróciła się, usłyszała głos dobiegający z daleka. W stronę stawu zmierzała grupa Ślizgonów, przewodziła im zwykle spokojna Milicenta Bulstrode. - Marcusie?
-O nie. - Westchnął chłopiec. Próbował na szybko odzyskać rezon. Wciąż byli daleko, nie widzieli jego twarzy. Musiał coś zrobić, nie mógł pozwolić, aby oni.... nie mógł...! - Łaaa...
Ginny uśmiechnęła się. Chłopiec był cały mokry.
-Uratowałeś ich, bohaterze. - Dziewczyna uśmiechnęła się i zaczęła cucić brata i przyjaciółkę. - Ron, hej, Ron. Matka mnie przecież zabije, jak coś ci się stanie, więc mógłbyś już otworzyć oczy? No, dawaj, stary.
-Może... ma wodę w gardle. - Zasugerował Marcus.
-Marcus! Co ci się stało? - Milicenta już patrzyła na niego krytycznie. - Jesteś cały mokry! Wyciągnąłeś ich? Sam? Nie strasz mnie tak!
-Co z nimi? - Ginny spojrzała na Zabiniego. Pochylał się nad Ronem ze szczerym zatroskaniem na twarzy.
-Nie wiem. Nie mogę wyczuć pulsu.
Zabini nie czekał na dalszą część wypowiedzi. Złapał Rona w pasie i podniósł do góry. Z gardła chłopaka wypłynęła odrobina wody. Gwałtownie zaczerpnął powietrza. Ślizgon posadził go i podobną terapię przeprowadził dla Hermiony, jednak Gryfonka długo nie wypluwała wody.
-Herm...iona... - Wychrypiał Ron. To dało Zabiniemu jakichś nadludzkich sił, mocniej złapał dziewczyną i gwałtownym ruchem podrzucił. Hermiona plunęła wodę, zaraz potem z nosa zaczęła jej kapać krew. Kilka kropli spadło na dłoń Ślizgona.
Zabini posadził ją na trawie. Zakrwawioną rękę trzymał wysuniętą do przodu, drugą zaś szukał chusteczki.
-Zabini... - Ginny wyciągnęła swoją. Podeszła do chłopaka i wytarła jego dłoń z krwi. - Naprawdę... ci dziękuję. Za pomoc. Ja... nie wiedziałam, co mam robić... - Młodsza Gryfonka poczuła łzy, spływające jej po twarzy. - Gdybyście nie przyszli... oni by...
Ginny przytuliła Zabiniego. Ślizgon był tak zaskoczony, że odwzajemnił uścisk. Dopiero po chwili odsunął się i spojrzał na nią.
-Gdyby mieli liczyć tylko na twoją pomoc, faktycznie mogliby nie dożyć. - Powiedział oschle.
-Właśnie dlatego ci dziękuję. - Ginny uśmiechnęła się. - I tobie też, Marcusie. Gdyby nie ty... straciłabym brata i przyjaciółkę. Dziękuję.
-To obowiązek każdego gentelmana, spieszyć na ratunek potrzebującym.
-Oczywiście. - Milicenta włączyła się do rozmowy.
-Mniemam, iż nadejdzie czas, w którym ty pomożesz mi. - Marcus patrzył wyzywająco na Ginny. Gryfonka uśmiechnęła się.
-Odwdzięczę się.

*****

Dudley nie spał przez całą noc, czuwając przy matce. Zmieniał jej okłady i pilnował, aby ojciec w przypływie miłości nie złożył jej niezapowiedzianej wizyty. Po prostu ją bronił. Podczas tej nocy uświadomił sobie, że leżącej na łóżku i próbującej zasnąć kobiety, nie traktował jak matkę. Była dla niego obca, prócz tego, że mieszkali razem odkąd pamiętał. Rodzice byli kimś, kim chwalił się przed kumplami w szkole, ale w domu... nigdy nie odczuł, że byli. Chociaż nie. Zanim Jen poszła do swojej szkoły, byli dość szczęśliwą rodziną. Podczas jej nieobecności firma ojca zaczęła bankrutować, aż w końcu całkiem upadła. Ojciec zatrudnił się w jakiejś podrzędnej spółce i mimo szybkiego awansu nie zarabiał dużo. W tym czasie niepilnowany przez nikogo Dudley zaczął uciekać z domu, uczył jeździć się samochodem na autostradzie, próbował palić papierosy. W końcu patrzył lekceważąco na cały otaczający go świat. Wpakował się w kilka bójek, z czasem "zaprzyjaźnił" się z kilkoma osobami i utworzyli oni coś w rodzaju paczki. W krótkim czasie Dudley stał się ich liderem. Dużo lepiej czuł się z nimi, niż w domu.
-Już nie śpisz? - Dudley spojrzał na matkę. Kobieta miała napuchnięte oczy, a siniaki przybrały fioletową barwę.
-Dziękuję, Dudley. - Delikatnie uścisnęła go za dłoń. - I przepraszam, że nie miałeś dzieciństwa. - Kobieta zaczęła płakać. - Chciałam zrobić tyle rzeczy... Chciałam, abyście byli szczęśliwi...
-Dobrze, rozumiem.
-Proszę, Dudley, nigdy nie bądź jak twój ojciec, dobrze?
-Obiecuję. - Zapewnił mocnym głosem chłopak. Petunia w końcu uspokoiła się i zapadła w miarę spokojny sen. Dudley wyszedł z pokoju, zamknął drzwi na zamek, a klucz wsunął pod drzwi tak, aby matka go zauważyła.
Wszedł do swojego pokoju. Ściągnął koszulkę i sięgnął po czystą. Usłyszał sprężynę i spojrzał na łóżko. Siedziała na nim lekko zarumieniona Maggie. Odwróciła wzrok.
-Cześć. Wyspałaś się? - Dudley uśmiechnął się. Przerzucił koszulkę przez ramię.
-Taak. Dziękuję.
-Co powiesz na śniadanie? - Maggie spojrzała na niego. Uśmiechał się, a jego oczy iskrzyły, gdy na nią patrzył.
-Chętnie.
-Na co masz ochotę?
Maggie spojrzała w bok. - Na zapiekanki. - Przyznała cicho.
-Zapiekanki... hm... mogą być, dawno nie jadłem. Obudź braci. Josh śpi w pokoju Jen na przeciwko. Drugie drzwi na prawo to łazienka. Możecie śmiało korzystać. Zaczekajcie na górze, aż po was przyjdę.
-Dobrze.
Dudley wyciągnął resztę ubrań na zmianę. Zamknął szafkę i podszedł do drzwi. Zatrzymał się jednak gwałtownie i spojrzał na Maggie.
-Chodź.
-Co?
Dudley wyszedł na korytarz. Bardziej poczuł niż usłyszał, że Maggie idzie za nim. Zatrzymał się przed szafą matki, stojącej na korytarzu. Zaczął przerzucać ubrania, szukając czegoś. W końcu znalazł pomiętą białą bluzkę i czarną spódnicę. Po chwili znalazł także marynarkę do kompletu. Podszedł do Maggie i pomógł założył białą koszulkę, na tę, w której spała. Zaczął zapinać jej guziki od dołu, ale dziewczyna strzepnęła jego rękę i sama dokończyła. Wsunęła na siebie spódnicę. Dudley podał jej marynarkę.
-Tu jest lustro. - Dziewczyna podeszła do niego i stanęła koło Dudleya'a. - Wygląda całkiem, całkiem. Bluzkę przeprasujemy.
-Dziękuję. - Wyszeptała Maggie.
-Nie słyszę. - Chłopak pochylił się, nadstawiając ucho. - Mówisz za cicho.
-Dziękuję! - Dziewczyna pochyliła się i chciała go pocałować w policzek, lecz w tym samym momencie Dudley chciał na nią spojrzeć. Ich usta złączyły się w lekkim pocałunku, a chłopak postanowił to kontynuować. Był to jeden z tych lekkich, zachęcających pocałunków. Chciał sprawdzić, jak zareaguje Maggie. Dziewczyna odsunęła się i przytuliła do jego nagiej klatki piersiowej.
-Wiesz, Maggie... - Zaczął. - Jak chcesz, możemy kontynuować po konkursie... albo ogólnie po południu...
-D?! Co...?! Ty...! D?! - Josh stał na korytarzu. Oczy miał szeroko otwarte. Spoglądał to na przyjaciela, to na siostrę. Sam fakt, że Dudley stał tam z Maggie bez koszulki był dla niego dziwny. A fakt, iż Maggie się do niego przytulała, był kompletnym szokiem.
-Czyżbyś był zazdrosny? - Dudley uśmiechnął się przekornie.
-Jakby było o co...

2 komentarze:

  1. Nasz mały bohater Marcus <3.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhm...a jednak wiedziałam, że Josh ten tego!!! :D :D Przez to, że prowadzisz jeszcze jednego bloga to trudno mi jest pogodzić dwa oblicza Malfoya, ale się przyzwyczaję :D No to czekam na kolejne rozdziały, bo coś mało ich, pozdrówka! ;D

    OdpowiedzUsuń