-Severusie.
-Albus. Witaj.
-Mam do ciebie prośbę. Dyskretną.
-Ile potrzebujesz?
Dyrektor spojrzał na Mistrza Eliksirów przenikliwym, bystrym wzrokiem. Widział jego zmęczenie, presję otoczenia, jego i potwora, z którym walczą.
-Wiesz, że to dla Zakonu.
-Wiem. Ile i czego, Albusie.
Dumbledore podał mu wcześniej przygotowaną listę. Snape aż sapnął z wrażenia. Pół pergaminu zajmowany nazwy eliksirów dla strony Dumbledore'a, a drugie tyle dla Voldemorta miał w swojej kieszeni.
-Na kiedy to potrzebujesz?
-Na wczoraj, Severusie.
-Nie żądaj ode mnie niemożliwego. Eliksiry to nie zabawa, trzeba czasu.
-Dlatego nic nie mówię.
Snape odszedł, powiewając szatami. Trzymał w kieszeni te dwie cholerne listy. Zajrzał do składziku, z którego wyszedł zmartwiony. Składników starczy mu akurat na obie listy, ale w sklepie mogą zacząć zastanawiać się, dlaczego ich tyle potrzebuje. Wytłumaczenie, że jest nauczycielem w Hogwarcie niewiele mu pomoże.
-Proszę posłuchać, Longbottom, przygotowujemy razem ten projekt, więc życzyłabym sobie, abyśmy współpracowali.
-No ja wiem, ale Jenny i Malfoy są w Skrzydle Szpitalnym...
Snape zatrzymał się, przysłuchując rozmowie.
-Mogę ci mówić po imieniu? Posłuchaj mnie, Neville, termin przyjazdu szkół jest coraz bliżej. Draco i Jennifer nie mogą nam pomóc, więc musimy zająć się tym sami.
-Ale, Bulstroode-
-Milicenta. -Przerwała Ślizgonka.
-A-ale, M-milicento... ja nie wiem, jak się mam do tego zabrać...
-Nie zamartwiaj się tak, poradzimy sobie. Porozmawiaj z Granger, a ja zapytam swoich przyjaciół. Tu jest rozpisana lista - Snape usłyszał szelest pergaminu i wyszeptane zaklęcie powielające - którą przygotowaliśmy wcześniej. Po prostu postaraj się zrobić, jak najwięcej, dobrze, Neville?
Snape usłyszał westchnięcie chłopaka, jego irytacja się wzmocniła. Dziewczyna robi więcej zadanych prac, a temu jeszcze źle...
Już miał wyjść zza rogu, gdy usłyszał, że tłusty Gryfonek zaczyna coś dukać.
-M-milicento, ja... postaram się zrobić, ile mogę, chociaż nigdy mi nic nie wychodziło... a babcia ciągle mi mówi, że... no nieważne, co mówi, bo dużo potrafi mówić, ale postaram się.
-Dziękuję, Neville.
Tego już Snape nie wytrzymał. Wyszedł zza rogu. Bulstroode stanęła na palcach i cmoknęła Longbottoma w policzek; Gryfon poczerwieniał na twarzy, ale gdy tylko go zobaczył zbladł i skurczył się w sobie jeszcze bardziej.
-Dzień dobry, profesorze. - Snape lubił Bulstroode za jej mocny i pewny siebie głos.
-Dzień dobry, panno Bulstroode. - Zerknął na trzymaną w ręce Longbottoma listę, była imponująco długa. Musiał wobec tego zainteresować się projektem. - Jak przygotowania do przyjęcia gości?
Ślizgonka podała mu listę.
-Ile z tego zrobiliście?
-Czy jeśli odpowiem panu, że nic, będzie pan rozczarowany?
-Owszem.
-Wobec tego rozdzieliliśmy zadania na mnie i Neville'a. Prawda, Neville?
Gryfon energicznie pokiwał głową.
-Świetnie, cudownie. - Żachnął Snape. Powielił pergamin, wykreślił z listy Bulstroode dwa długie myślniki i oddał jej kartkę.
-Dziękuję, profesorze.
Snape odszedł bez słowa, klnąc na siebie. W kieszeni gniotły go trzy pergaminy ciężkiej pracy.
*****
Harry siedział nad kolejnym esejem. Ledwo zaczął się rok szkolny, a profesorowie już zawalili ich masą pracy domowej. Hermiona miała wszystko napisane i pewnie gdyby ją poprosił, to pomogłaby i jemu, i Ronowi, ale poprzednim razem nakrzyczała na nich, że nawet nie spróbowali tego rozwiązać. Dlatego teraz siedział na otwartą książką, którą bezwiednie kartkował, szukając... właściwie niczego, bo jego myśli krążyły gdzie indziej. Ron zniknął gdzieś, ale jego miotła była, więc na pewno nie poszedł na boisko. Hermiona siedziała w głębokim fotelu w Pokoju Wspólnym z książką w rękach i Krzywołapem na kolanach. Kot leniwie machał ogonem i mruczał za każdym razem, gdy dziewczyna go pogłaskała albo podrapała. Ginny siedziała w Skrzydle Szpitalnym przy Jennifer.
Nawet młodsze roczniki zachowywały się dziwnie spokojnie i cicho. Harry miał wrażenie, że to cisza przed burzą, przygotowywał się na coś, ale nie wiedział, czego naprawdę może się spodziewać.
-Zaraz będziesz miał kleksa na drugą stronę pergaminu, Harry. - Hermiona delikatnie wyciągnęła mu pióro z ręki. Spojrzał na nią.
-Uwielbiam cię, wiesz?
-Dlaczego?
-Nie wiesz? - Harry uśmiechnął się. - Jesteś jak matka-kwoka. Opiekujesz się nami.
-Czy ty sugerujesz, że wyglądam staro? - Zapytała ostrym tonem.
-Nie. - Harry poprawił jej kosmyk, który wypadł zza ucha. - Mówię tylko, że jesteś wspaniała.
-Dobrze się bawicie? - Warknął Ron, który w tym momencie wszedł do Pokoju Wspólnego. Przechodząc koło Harry'ego, trącił go.
-Uważaj trochę. - Burknął, ale Hermiona go uciszyła ruchem głowy. Obrażony Ron wszedł do dormitorium. - Co się dzieje między wami?
-Nie wiem. Ron zrobił się trochę tajemniczy. I zazdrosny. O wszystko. I zaborczy. I...
-Okej, okej. - Harry wstał. - Spróbuję z nim pogadać.
-Później, Harry. Teraz będzie się wściekał, krzyczał, może cię pobije. A tego już bym nie zniosła.
-Dobrze, porozmawiam z nim, jak już się trochę uspokoi, okej?
-No dobrze.
*****
-Czemu to tak długo trwa? - Ginny mamrotała do siebie, chodząc nerwowo po korytarzu.
-Przestań wreszcie łazić. - Warknął Nott. - W głowie już się kręci.
-Weasley. Weasley! - Nawet Zabini się zirytował. Podszedł do dziewczyny i złapał ją za ramiona. - Wea-
-O Merlinie, a jak jest im coś gorszego?
Zabini westchnął. Dopiero po chwili zauważył, że Gryfonka martwi się o oboje.
-Uspokój się.
-Dobrze. Mogę mieć dziwną prośbę?
-Jak dziwną?
-Możesz mnie przytulić?
-Słucham?
-Proszę?
Zabini przesunął ręce na jej plecy i objął. Dziewczyna wtuliła się w niego, drżała lekko. Nott patrzył na niego z pytającym wyrazem twarzy. Zabini zmroził go spojrzeniem i położył głowę na jej ramieniu. Drżenie dziewczyny ustało, usłyszał za to lekki szloch. Chciał ją odsunąć, ale mocno trzymała jego szatę.
-Jeszcze chwilę. - Odezwała się cicho. - Proszę.
Nott z powątpiewaniem przewrócił oczami.
-Mnie też później przytulisz, Diable?
Zabini puścił Gryfonkę, ale nim zdążył do niego dojść, chłopak leżał już na podłodze, a Ginny na niego krzyczała. Odsunął się na bezpieczną odległość i z jakąś dziwną, nieznaną mu przyjemnością obserwował całe wydarzenie.
-Weasley, takie zachowanie jest niedopuszczalne. Wiesz o tym, prawda? - Odezwał się po dłuższej chwili.
-A wiesz, Zabini, że jest mi teraz trochę lepiej? - Uśmiechnęła się do niego.
-Kobiety... kto je zrozumie? - Rzucił lekko Ślizgon i oparł się o ścianę.
-Masz coś konkretnego na myśli?
-Nic takiego. Najpierw prosisz mnie, abym cię przytulił, a parę sekund później bijesz mojego współdomownika. Nie uważasz, że to trochę niepokojące?
-Trochę? - Ginny odsłoniła ząbki. - Moim skromnym zdaniem, to całkowicie nienormalne. Jak jakaś taka będzie w pobliżu, to mi powiedz, to się przed nią schowam.
-Nie rozumiem cię. Naprawdę. - Zabini patrzył na nią zdumiony.
Nim Ginny zdążyła odpowiedzieć, drzwi Skrzydła Szpitalnego lekko kliknęły. Pani Pomfrey ściągnęła czary niepozwalające wejść. Dziewczyna podeszła i przyłożyła ucho. Nasłuchiwała chwilę i lekko otworzyła drzwi. Rozejrzała się, krzyknęła zadowolona i wbiegła do środka.
-Jenny!
Przytuliła przyjaciółkę, cały czas gadając, jak dobrze ją widzieć wśród żywych.
-Smoku. - Zabini uścisnął dłoń Malfoyowi. Blondyn wstał i objął przyjaciela. Nott patrzył z daleka.
-Jak się czujecie? - Zapytała Ginny, patrząc to na jedno, to na drugie.
-Średnio. - Głos Jennifer obniżył się lekko i zachrypiał. - Oj. - Chrząknęła parę razy. - Jak długo leżeliśmy?
-Parę dni.
-Trzy dni.
Ginny i Zabini odpowiedzieli jednocześnie. Spojrzeli na siebie, zmarszczyli brwi i uciekli wzrokiem gdzie indziej.
-Aha. - Jennifer patrzyła na jedno i drugie, spojrzała na Malfoya i wzruszyła ramionami.
-Co się właściwie stało? - Zapytała Ginny.
Jennifer milczała. Próbowała odtworzyć wspomnienia. Ćwiczyła. Była zła. Wiatr. Burza. Malfoy. Malfoy? Ale co on tam robił? A może to nie był on? Co się tam działo?
Pamiętała ćwiczenia. Burzę. Uczucie wolności. Wiatr. A potem?
-Nie wiem. - Odpowiedział Malfoy.
-Potter mówił, że ktoś zaatakował chatkę Hagrida.
Jennifer nie wiedziała, co się z nią dzieje.
-Ja... nie pamiętam tego. Nie wiem, skąd się tu wzięłam. Malfoy?
Ślizgon spojrzał na nich. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, a potem je zamknął. Zmarszczył brwi.
-Ja też nic nie pamiętam.
*****
-Dudley?
-Tak?
-Jen wysyłała sowę, jak miała przyjechać, prawda?
-Noo.. tak.
-I sowy jeszcze nie ma, prawda?
Dudley spojrzał na przyjaciela.
-Koncert za lekko ponad dwa tygodnie. - Dodał Joshua. - Miała być w ten weekend.
-Wygląda na to, że ma nas gdzieś.
-Dudley! Ty chyba nie mówisz poważnie?
-A masz inne wyjaśnienie? Mogła chociaż napisać, że nie przyjedzie.
-Może coś się stało?
-Stało? Powiem ci, co się stało. - Dudley pochylił się w stronę Joshui. - Znalazła sobie chłopaka albo dziewczynę, bo z nią nie wiadomo i jeśli następnym razem przyjedzie, to właśnie z nim. Albo z nią.
-Nie bądź zbyt surowy. Ma prawo się zakochać.
-Owszem. - Dudley pchnął lekko przyjaciela na ścianę. Byli sami w garażu. - Każdy ma prawo się zakochać. Nie widzę w tym problemu. - Joshua stał oparty o ścianę i patrzył na Dudleya. - Ale chciałbym poznać tę osobę. Nie uważasz, że to w porządku?
Twarz Dudleya zatrzymała się bardzo blisko Joshui. Chłopak patrzył na niego.
-Tak, masz rację. - Skulił się i uciekł spod ściany.
-Co się stało? Wiesz, że nikt tu nie wejdzie.
-Wiem.
-No to czemu nie?
-Dudley... naucz się szanować czyjeś uczucia.
-O co ci chodzi?
-Powiedz, kim dla ciebie jestem?
-Kumplem. Przyjacielem. Myślałem, że to wiesz.
-Wiem. Jestem kumplem i na tym niech zostanie.
-Nie chcesz się czasem pobawić?
Joshua spojrzał na niego smutnym, zrezygnowanym wzrokiem.
-Nie, Dudley. Już nie.
Joshua wyszedł z garażu na górę. Przeszedł szybko przez salon i w pokoju Jennifer położył się na łóżku. Do pokoju weszła Petunia, jak zwykle schludnie i prosto ubrana.
-Zostawić cię samego?
-Nie, nie trzeba. - Joshua usiadł na łóżku. - Nie będę pani przeszkadzał.
-Zostań. Jeśli chcesz, oczywiście.
-Dziękuję.
Przygody bohaterów dwóch zupełnie innych historii.
Ogłoszenia
Postanowiłam znów poświęcić się pisaniu. Może nie aż tak, jak niegdyś, ale chciałabym móc pisać tak lekko. Ostatnio szło mi naprawdę topornie. Cokolwiek wyklepałam na klawiaturze czy rozpisałam atramentem, było nudne, oklepane albo za słodkie. Dlatego zamysł na (nienazwany jak dotąd) przerywnik ;)
Każdego, kto czyta, proszę o komentowanie. Wystarczy zwykła buźka. To potrafi bardzo zmotywować do dalszego pisania ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz