Pani Pomfrey była zła. Odkąd Hagrid przyniósł Jennifer Dursley i Draco Malfoya, nie miała nawet pięciu minut spokoju. Najpierw przybiegła Minerwa, potem Albus, potem Severus ( akurat z jego wizyty się ucieszyła, gdyż nie była pewna, co dolega chorym), a na koniec przy ich łóżkach siedziała cała masa Gryfonów i Ślizgonów, którzy odmawiali pójścia na zajęcia. W końcu po dwóch dniach czekania, aż się obudzą, ustalili dyżury.
-Panie Zabini, może pan zanieść to profesorowi Snape'owi? - Zapytała Pomfrey, podając uczniowi mały flakonik.
-A Potter nie może?
-Przykro mi to mówić, ale wierzę, że pan lepiej zadba o eliksir.
Ślizgon wstał, odebrał delikatnie flakonik i wyszedł.
-Harry, idę do Albusa na dosłownie pięć minut. Nie zabij nikogo, dobrze?
-Dlaczego miałbym zabijać?
Kobieta jedynie westchnęła i wróciła do swojego pokoju.
Harry dotknął ręki kuzynki. Poruszyła się lekko, Malfoy stęknął przez sen.
-Obudź się. Masz koncert za trzy tygodnie. Neville mówił o pokazie. Jesteś Prefektem. Obudź się, Jenny. Ginny mówiła, że zaprasza cię na święta.
Harry ciągle głaskał rękę kuzynki. Nie mógł się zdobyć na powiedzenie czegoś więcej. To było straszne uczucie: czekać, aż ktoś na kim mu zależy się obudzi, odczytywać każdy ruch za oznakę wybudzenia ze śpiączki.
Pani Pomfrey zajrzała na salę i wróciła do swojego azylu. Po chwili drzwi się cicho otworzyły i wszedł Zabini.
-Coś się działo? - Zapytał cicho.
-Nie. Tylko raz stęknął przez sen. - Odpowiedział cicho Harry.
-Wiesz, co tam się działo?
-Powinienem chyba ciebie zapytać. - Mruknął, ale spojrzał na Jennifer i ogarnęło go dziwne poczucie winy w stosunku do kuzynki. - Wiem tylko to, co powiedział mi Hagrid.
Zabini podniósł głowę, zaciekawiony.
-Był w swojej chatce z Kłem i nagle ktoś - nie wie kto, bo pytałem - cisnął na stół kulę ognia. Potem inne zaklęcia. Kieł uciekł do lasu, a Hagrid próbował ocalić, co się da. Schował się w lesie, a potem idąc do zamku natrafił na nich.
-To nie byli słudzy sam-wiesz-kogo.
-Skąd wiesz?
-Po prostu wiem. - Warknął Zabini. - Na tyle możesz mi zaufać.
Harry spojrzał na niego, ale o dziwo nie był zły. Zaczęło do niego docierać, jakie to uczucie, gdy siedzi się przy łóżku ważnej dla siebie osoby i czeka się na najmniejszy chociaż objaw przebudzenia. Zaczynał rozumieć bezsilność Rona i Hermiony, ich radość, gdy w końcu otworzył oczy.
-Jeśli to nie poplecznicy Voldemorta, to kto? - Zapytał cicho Harry.
-Nie wiem. - Zabini patrzył gdzieś w dal. - Cały czas się zastanawiam. Kto aż tak nie lubił Hagrida.
-A jest możliwość, że poplecznicy Vol-
-Nie mów tego.
-Że jego poplecznicy nie donieśli mu o zabawie?
-Nie wiem. Nie należę do nich.
-Chciałbym... - Zaczął Harry. - Ale i tak nic nie mogę zrobić...!
-Wiem.
Harry wstał gwałtownie i przeszedł się po sali. Nie mógł usiedzieć na miejscu.
*****
W Pokoju Wspólnym było dziwnie cicho. Nawet dziewczyny nie paplały. Pierszo i drugoroczni zbili się w swoich rocznikach i cicho odrabiali lekcje.
Fotel Draco Malfoya był pusty.
Marcus siedział na swoim i patrzył na wolne miejsce. Gdy był mały, opowiadali mu, jak wspaniali są Malfoyowie. Marzył, by poznać Draco. Był pod wrażeniem jego samodyscypliny, języka, wychowania, wiedzy... po prostu wszystkiego.
-Witaj, Marcusie.
-Dzień dobry, Milicento.
-Zechcesz towarzyszyć mi w drodze na obiad? Zwykle czynił to Draco, jednak dziś jest niedysponowany.
-Oczywiście. Taki obowiązek każdego gentlemana.
I chociaż był niższy od dziewczyny, podał jej ramię i poprowadził do Wielkiej Sali.
*****
-Ginny, na brodę Merlina! Musisz jeść! - Krzyknęła rozdrażniona Hermiona. Irytowała ją cała ta sytuacja, te cholerne czekania, bezradność. Tym razem w Skrzydle Szpitalnym nie leżał Harry, tylko Jennifer. I chociaż uważała ją za dobrą koleżankę, cały czas w myślach nazywała ją przyjaciółką Ginny.
-Zostaw mnie.
-Ron, ona znowu nie chce jeść.
-Jedz, bo mamie powiem!
-Nie jestem głodna.
-Co dzisiaj zjadłaś?
-Nic nie zjadła!
Ginny przewróciła oczami zirytowana. Ron i Hermiona zaczęli na nią krzyczeć. Jak będzie głodna, to pójdzie do kuchni i coś zje albo wykorzysta swoje zapasy.
-Idę zmienić Harry'ego. - Wymknęła się, nim zrozumieli, o co jej chodzi. Szybko przemknęła między piętrami, pomachała kilku znajomym i ostrożnie weszła do Skrzydła Szpitalnego. Harry i Zabini spojrzeli na nią groźnie, a pani Pomfrey spojrzała jedynie, czy coś jej się stało.
Gryfon chodził między łóżkami, był zrezygnowany i zdenerwowany jednocześnie.
-Przyszłam cię zmienić, Harry. - Powiedziała i usiadła na przy łóżku Jenny. Wstała, poprawiła jej poduszkę. Malfoy drgnął lekko. - Możesz iść, Harry.
-Ale...
-Idź. I uspokój Hermionę i Rona. Nie było ciebie pod ręką, to na mnie się uwzięli.
-Co ty znowu zrobiłaś?
-Nic.
-Ginny...
-Merlinie, no! Chcieli mnie utuczyć, to im się nie dałam i zaraz robią wielkie halo!
-Powinnaś jeść.
-Wynoś się, Potter! - Krzyknęła Ginny, zrywając się z krzesła. Wyciągnęła różdżkę. - Przyszła zmiana, to spadaj.
Harry przewrócił oczyma i wyszedł, zrezygnowany.
-Jaki kolor włosów, taki temperament. - Odezwał się Zabini.
-Słucham?!
-Stwierdziłem tylko, że w twoim przypadku kolor włosów, zgadza się z temperamentem, Weasley. Niczego się w tym nie doszukuj.
Ginny opadła na krzesło.
-Ja się tylko martwię. Chciałabym wiedzieć, kto im to zrobił i skopać mu lub im tyłek. Ale muszę czekać, aż się obudzą.
Zabini się nie odzywał. Patrzył na nią przez chwilę, a potem znów powędrował myślami gdzieś daleko.
-Nienawidzę bezczynności. Znając Jenny ćwiczyłaby teraz jakiś skomplikowany układ albo śpiew. Za trzy tygodnie ma występ. Miała ćwiczyć.
Głos Ginny lekko załamał się.
-Miałam jej pomagać...
-Po co mi to mówisz?
-Nie mówię do ciebie, Zabini, aczkolwiek mógłbyś być nieco milszy.
-Nie bywam miły.
-Wtedy nad jeziorem mi pomogłeś. Uratować Hermionę i Rona.
-Byłoby za dużo obowiązków z chowaniem zmarłych.
Ginny aż zamilkła z wrażenia.
-Nie ma sensu krzyczeć. - Głos Gryfonki był niewiele głośniejszy od szeptu. - Wiesz, przychodzą czasem w życiu człowieka takie chwile, kiedy nie należy powiększać sporów. Gryffindor i Slytherin zawsze się żarli, kłócili i nienawidzili, ale czasem nic nie jest takie, jakie się na pierwszy rzut oka wydaje...
-O czym mówisz?
-Wszystkie Domy dążą do tego samego celu: bycia najlepszym w nauce, sporcie. Slytherin ma ambitnych uczniów z czysta krwią, którym czasem miesza się w głowie.
-Uważaj! - Warknął Zabini.
-Gryffindor też nie jest święty. Duma i buta zgubiły już niejednego absolwenta.
-O co ci chodzi?
-O nic. Zauważam tylko, że mamy różne drogi do uzyskania tego samego celu.
Zabini nie odpowiedział, więc Ginny też się nie odzywała.
-Może masz rację. - Powiedział w końcu Ślizgon. - W końcu w ogólnym rozrachunku chodzi o to samo. O to, żeby ktoś nas docenił.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Nott. Zabini wstał, lekko klepnął rękę Malfoya, Jennifer drgnęła.
-Obudź się, stary. Nie zostawiaj mnie samego w tym bałaganie.
Jennifer zachłysnęła się. Podniosła się gwałtownie do siadu, przechyliła i zwymiotowała za krawędź łóżka. Malfoy robił właśnie to samo. Ginny odskoczyła. Zabini również.
-P-Pani Pomfrey!
Kobieta wyskoczyła z dyżurki.
-Wszyscy wynocha!
Ginny, Zabini i Nott stali oszołomieni na korytarzu.
*****
-Stop! Stop! Czy wy nie słyszycie, jak gracie?! - Wrzasnął Dudley. Reszta bandu patrzyła na niego z wyrzutem.
-To ty się rozjeżdżasz. - Odezwał się Josh.
-Że co powiedziałeś? - Dudley odwrócił się wściekły. Joshua siedział przy konsoli i nagrywał próby.
-To, co słyszałeś. Grasz za szybko. Mieliśmy to przerobić na szybszy numer, ale ty grasz za szybko.
-Może pokażesz, jak to zrobić.
-Okej. Wokal zostawiam dla ciebie, bo tego akurat nie spieprzyłeś. Mag, siadaj. Pokażę ci , jak to działa.
Joshua podszedł po chwili do Dudleya i zabrał gitarę, przełożył pas przez ramię i wyciągnął swoją kostkę.
-Dobra, chłopaki. Na trzy! Raz, dwa, trzy!
Joshua kiwał się lekko w rytm muzyki. Odsłuchiwali ją z konsoli. Dudley był wściekły, ale piosenka wyszła im naprawdę świetnie.
-Okej. To mamy. Przyjedzie Jenny, dołożymy drugi głos przy końcu i wyjdzie nam z tego coś naprawdę super. - Powiedział Joshua, przekręcając pokrętło i ustawiając nowe nagrywanie. - Co wy tu jeszcze robicie? Gracie następną.
W czasie gry zespołu, Joshua uczył siostrę obsługi konsoli. Ben bawił się z tyłu, wydając z siebie odgłosy strzelaniny.
Po dwóch godzinach walki, Dudley odesłał wszystkich do domu i razem z Joshem usiedli do odsłuchiwania piosenek i spisywaniu na kartce uwag.
-Coś się stało? - Zapytała Maggie, która cały czas się im przysłuchiwała.
-W sensie?
-Dudley jest podenerwowany.
-Nie jestem!
-Jesteś. - Joshua poparł siostrę. - Wściekasz się, grasz za szybko i nerwowo, irytujesz się. Czym się martwisz?
-Nie martwię się. - Burknął, ale zmiękł pod bacznym spojrzeniem przyjaciela. - Jakoś po prostu... martwię się o Jenny.
Przygody bohaterów dwóch zupełnie innych historii.
Ogłoszenia
Postanowiłam znów poświęcić się pisaniu. Może nie aż tak, jak niegdyś, ale chciałabym móc pisać tak lekko. Ostatnio szło mi naprawdę topornie. Cokolwiek wyklepałam na klawiaturze czy rozpisałam atramentem, było nudne, oklepane albo za słodkie. Dlatego zamysł na (nienazwany jak dotąd) przerywnik ;)
Każdego, kto czyta, proszę o komentowanie. Wystarczy zwykła buźka. To potrafi bardzo zmotywować do dalszego pisania ;)
GOMEN że tak długo czekałaś na mój komentarz :( przez te praktyki nie wyrabiałam się, ale udało mi się znaleźć czas :) podoba mi się to, że w zdaniu, które wypowiedziała Ginny znalazł się cytat z tytułu nagłówka - teraz wiadomo o co chodziło :) Ciekawi mnie czemu Jenny i Malfoy tak nagle zwymiotowali XD ale może się dowiem. Rozdział mi się podobał, ale poproszę teraz więcej akcji więcej krwi..nie no żartuję,jest wszystko jak należy ^^
OdpowiedzUsuń