Ogłoszenia

Postanowiłam znów poświęcić się pisaniu. Może nie aż tak, jak niegdyś, ale chciałabym móc pisać tak lekko. Ostatnio szło mi naprawdę topornie. Cokolwiek wyklepałam na klawiaturze czy rozpisałam atramentem, było nudne, oklepane albo za słodkie. Dlatego zamysł na (nienazwany jak dotąd) przerywnik ;)


Każdego, kto czyta, proszę o komentowanie. Wystarczy zwykła buźka. To potrafi bardzo zmotywować do dalszego pisania ;)

niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 13

Ohayo,
może jest tu jeszcze ktoś, kto czyta, a może nikogo nie ma xD
Nie mam w planach usuwania tego bloga, bo muszę gdzieś lokować wszystkie moje zapisane kartki ;)
I cóż, rozdziału jakiś czas nie było, ale... dodaję, o kurczę, już niedziela, więc cóż, dodaję w niedzielę xD
Miłego czytania
Tyśka


Jennifer położyła się na łóżku w ciuchach w swoim własnym dormitorium. To był jeden z przywilejów Prefekta. Patrzyła tępo w sufit, pragnąc by ten dzień się skończył. Gdy zegar wybił dwudziestą pierwszą i zarazem obwieścił rozpoczęcie ciszy nocnej, dziewczyna zwlokła się z łóżka, wsunęła na siebie szatę i pięć minut później pojawiła się na krótkim zebraniu Prefektów. Dziś prowadzili je profesor McGonagall i profesor Snape. Czarnowłosy czarodziej wyglądał na zmęczonego, natomiast opiekunka Gryffindoru wciąż posyłała mu dyskretne zmartwione spojrzenia, jednak wyczulone oczy Jennifer były w stanie je zauważyć.
-Na dziś koniec zebrania. - Powiedziała w końcu McGonagall. - Jak co wieczór odbędzie się losowanie. Proszę, panie. - Machnęła różdżką i pojawiły się losy. Jennifer wyciągnęła swoją karteczkę. McRock. Mogło być lepiej, mogło być gorzej. - A teraz rozejść się. Panowie, proszę odprowadzić panie do ich dormitorium i samemu wracać do swojego i się wyspać. Dzisiaj będę za dyrektora Dumbledore'a.
Jennifer pożegnała się z profesorami i wyszła.
-Żałujesz, że to nie na mnie czekasz? - Mruknął Malfoy, gdy przeszedł koło niej.
-Prędzej ty za mną zatęsknisz. - Warknęła w odpowiedzi.
-Już tęsknię. - Odpowiedział zbolałym głosem z pełnym jadu uśmiechem.
-Panie Malfoy, może się pan pospieszyć? - McGonagall patrzyła na niego surowym wzrokiem.  - Panna Abott czeka tylko na pana. - Dziewczyna opierała się o barierkę, mrucząc coś pod nosem. Ślizgon jedynie przewrócił oczami i ruszył wypełnić swój patrol.
McRock wyszedł ostatni, rozmawiając ze Snapem.
-Panie McRock, mam nadzieję, że pana praca jest dużo mądrzejsza od pana. - Warknął jedynie Mistrz Eliksirów i zaklęciem zamknął drzwi. Obrzucił ich oboje zimnym spojrzeniem i ruszył przed siebie.
-Możemy już iść? - Warknęła dziewczyna.
-Panie przodem. - McRock uśmiechnął się czarująco. Jennifer w odpowiedzi narzuciła mocne, szybkie tempo. Przejście całego narzuconego im trzeciego piętra i połowy czwartego zajęło lekko ponad godzinę. McRock wlókł się niesamowicie, irytująco sprawdzając każdy, najmniejszy nawet zakamarek. Jennifer kilka razy go skrzyczała za marnowanie jej czasu, ale Krukon się tym nie przejął.
Gryfonka padła na łóżko zmęczona. Gdy poczuła, że sen wkrada się jej pod powieki, wstała i poszła się szybko umyć i przebrać w piżamę. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na sen.

-Jak nogi? - Zapytała, gdy Harry ją dogonił, razem kontynuowali już drogę na śniadanie. Kuzyn uśmiechnął się i kilka razy ugiął nogi w kolanach, gdy szli.
-Chyba nigdy nie były w lepszym stanie. Kiedy następne ćwiczenia?
-Dla mnie dzisiaj, dla ciebie pojutrze. - Odparła rzeczowo Jennifer.
-Przyjdę popatrzeć.
-Jak chcesz. Tylko nie zabieraj tłumu osób.
Jennifer przywitała się z Ronem i Hermioną i odeszła kawałek dalej do Ginny. Usiadła koło niej, a rudowłosa Gryfonka natychmiast zaczęła paplać. Jennifer skutecznie ją ignorowała, aż dziewczyna nie podała pewnej szokującej wiadomości.
-Słyszałam od Viktorii, która słyszała od Aleksa, który słyszał od Parkinson, a ona od Malfoya, że Snape wychodził z domu rozpusty. Podobno towarzyszyła mu młoda dziewczyna. I to całkiem ładna.
Jennifer westchnęła.
-Tak? I co z tego? Nawet jeśli co noc pieprzy się z inną, tobie nic do tego. I przede wszystkim trzeba by było zastanowić się nad prawdziwością tych słów, bo wiesz, Ginny, najłatwiej jest kogoś oskarżać, gdy nie zna się prawdy.
-Uuu... na pannę Dursley napłynął łzy humor...
-Ginny, ja mówię poważnie.
-Dobra, dobra. - Ginny na chwilę odwróciła się do swojego talerza. Potem znów spojrzała na przyjaciółkę. - Co robisz na święta?
-Jadę do domu. A czemu pytasz? Do świąt jeszcze dwa miesiące.
-A może byś przyjechała do Nory?
-Wystarczy, że Harry tam jest.
-Oj, no, Jenny!
-Pomyślę. Ale raczej będę musiała ci odmówić. Pewnie będziemy mieć jakiś koncert świątecczno-noworoczny.
-To przyjdę posłuchać.
-Jak chcesz.
-Mogłabyś być nieco milsza dla swoich fanów. - Prychnęła Ginny.
-Och, Ginn, byłabym wniebowzięta, gdybyś zjawiła się na naszym występie! - Jennifer entuzjastycznie patrzyła na przyjaciółkę, składając ze sobą ręce, jakby chciała dodać sobie przez to trochę słodyczy, uśmiechała się i trzepotała rzęsami.
Ginny patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, a potem wybuchnęła śmiechem.
-Nie, Jenna, wracaj do bycia sobą! - Wykrztusiła w końcu pomiędzy salwami śmiechu. Jennifer natychmiast usunęła sztuczny uśmiech z twarzy, a kąciki jej ust uniosły się lekko, jak zawsze gdy udało się ją chociaż trochę rozśmieszyć. - Tak jest dużo lepiej. - Westchnęła Ginny, gdy już się uspokoiła. - A odnośnie koncertu, o którym wspomniałaś...
-Hm?
-Kiedy gracie?
-Na początku listopada.
-Dostałaś już pozwolenie?
Jennifer nie podniosła głowy, udając, że bardziej zaciekawił ją pusty talerz po śniadaniu. Ginny patrzyła na nią tak długo, aż w końcu dziewczyna musiała odpowiedzieć.
-Nie.
-Nie? To kiedy zamierzasz to załatwić?
-Jutro?
-Nie odkładaj tego, Jenny.
Dziewczyna spojrzała na rudowłosą, ale nie odezwała się. Pokiwała jedynie głową. Ginny znów podjęła jakiś temat, który mało ją interesował.

-Witajcie! Dzisiaj sięgniemy w głąb swojej świadomości, by znaleźć swoje przeznaczenie.Odkryjemy nieznane nam zagadnienia losu i w decydującym momencie będziemy w stanie zapobiec nieszczęściu! - Głos Tralewney potoczył się po sali wróżbiarstwa. Jennifer stłumiła ziewnięcie, uciekając spojrzeniem za okno. Szczerze uważała, że te zajęcia są całkowicie zbyteczne. Nie cierpiała tego przedmiotu i nie miała pojęcia, dlaczego on jest wciąż obowiązkowy. Doskonale wiedziała, że gdy tylko zda SUMy na koniec tego roku nigdy - przynajmniej z własnej woli, a tym bardziej na zajęcia - nie wejdzie do tej sali.
Ginny zaczęła się wiercić na krześle, a po chwili wypiła swoją kawę, by czytać z fusów. Spojrzała w przelocie na Jennifer, uśmiechając się.
-Co robimy? - Zapytała Jennifer, patrząc zdumiona na przyjaciółkę. Ginny jedynie przewróciła oczami.
-Pijemy kawę.
-Aha. To wiele wyjaśnia.
-Jak dla mnie wszystko. - Ginny uśmiechnęła się promiennie. - Szkoda, że nie można dodać cukru...
-Po co to?
-Odczytasz swoją przyszłość z fusów, by móc odmienić przeznaczenie! - Ginny naśladowała głos Tralewney, a kilka osób, które ją usłyszało, zachichotało.
-Serio w to wierzysz?
-A co szkodzi się pobawić? - Ginny wypiła już swoją kawę, nieustannie się krzywiąc.
Jennifer upiła swoją, ale cofnęło ją. Nie pijała kawy, a jeśli już to tylko bardzo słodką i z mlekiem, a na taką nawiedzona profesorka nie pozwoliła. Gryfonka wyczarowała miskę i przelała do niej kawę, uważając, by fusy pozostały w filiżance. Rozglądała się czujnie, czy kobieta jej nie widzi. Gdy skończyła, wyczyściła zawartość miski i odesłała ją z powrotem na swoje miejsce. Przypatrywała się swoim fusom i nie mogła dojść do żadnego wniosku. Podsunęła ją nawet Ginny, ale ta była zajęta odczytywaniem swojej przyszłości.
-I co ci wyszło? - Zapytała Jennifer znudzona.
-Oj, wyjdę za bogacza.
-Aha. Czyli kogo?
-Nie wiem. Przecież nie ma tu wypisanego imienia i nazwiska. - Warknęła Ginny, zatapiając się w fusach i książce.
-O, panna Dursley. Jestem niesamowicie ciekawa, co pani wyszło! - Tuż koło dziewczyny pojawiła się Tralewney, jak zwykle owinięta szalami i chustami. - Czy mogę? - Jennifer bez słowa podała jej filiżankę. - O, widzę. Nie łam się, dziecko, nie każdy ma przyszłość usłaną różami. Czeka cię wiele nieszczęścia, wiele bólu, ale potem to wszystko zniknie i nie będziesz się niczym martwić.
Tralewney odstawiła filiżankę i poszła dalej.
-A może coś więcej, pani profesor? - Warknęła Jennifer, akcentując ostatnie dwa słowa. Jawnie podważała jej autorytet.
-Słucham? - Kobieta nie usłyszała jednak początku pytania Gryfonki. Patrzyła na nią swoimi wielkimi oczami schowanymi za jeszcze większymi okularami.
-Trochę źle się czuję. Mogę już wyjść?
-Ach, tak, tak, oczywiście. Panno Weasley, może się pani pochwalić swoją przyszłością?
-Nic ciekawego. - Ginny odłożyła swoją filiżankę na stół i - niby przez przypadek - ją strąciła. - Ups, niezdara ze mnie. Skoro nie mam na czym pracować, odprowadzę Jenny'ę do dormitorium.
-Ach, dobrze, dobrze.

-Dzięki za ratunek.
-Nie ma sprawy. - Ginny wyszczerzyła zęby. - W sumie i tak szukałam pretekstu, by stamtąd uciec.
-Myślałam, że lubisz wróżbiarstwo?
-Serio? - Ginny spojrzała na nią przerażona. Leżała na swoim łóżku w butach. Jennifer przysiadła na krzesełku przy stoliku pod oknem, który kazała im kiedyś dostawić dla gości. Najczęściej krzesełka były zawalone ciuchami, a na blacie walały się kosmetyki. - Nie cierpię tego przedmiotu.
-Przecież wróżyłaś...
-No coś ty, to była ściema dla Tralewney. Widziałam, że idzie i ściemniałam.
Jennifer uśmiechnęła się, a Ginny zachichotała.
-Idę poćwiczyć. Idziesz ze mną?
-Przecież wczoraj też szłaś, prawda?
-Wiesz, Ginny, treningi mają to do siebie, że trzeba je wykonywać systematycznie. - Jennifer uśmiechnęła się, wstając z krzesła.
-Idę z tobą.
-Tylko nie każ mi czekać, aż znajdziesz swój brązowy dres,,, - Westchnęła Jennifer i zaskoczona patrzyła, jak Ginny obrzuca ją zimnym spojrzeniem i od razu idzie do drzwi.
Wyszły na błonia, na których nikogo nie było. Wiatr szarpał ubraniami i włosami. Jennifer związała swoje włosy w zgrabnego koka. Poprowadziła Ginny do swojego ulubionego miejsca i rozpoczęły trening. Jak każdego dnia po kolei rozciągała mięśnie, czasem irytując się na Ginny, która ją obserwowała.
-Jak będziesz się na mnie gapić, to nie zmieścisz się w sukienkę na bal.
-No wiesz!
-Akurat wiem. I wiem też, że masz zapas słodyczy w szafce koło łóżka i jak myślisz, że nikt nie widzi, to wyjadasz!
-Jenny! - Krzyknęła oburzona Ginny, a dziewczyna roześmiała się.
-Poczekaj, zobaczymy, czy dzisiaj wyjdzie.
Jennifer stanęła na rękach, wyprostowała ciało i opierając ciało na prawej ręce, podniosła lewą. Miała zamknięte oczy, aby nic jej nie rozpraszało. Rozszerzyła nogi dla zachowania równowagi i zaczęła głośno odliczać. Przy "trzy" zadął mocniejszy podmuch i dziewczyna opadła na trawę.
-Wow, idzie ci coraz lepiej.
-Muszę się tego nauczyć do wakacji.
Ginny wywróciła oczami.
-Do wakacji jeszcze kupa czasu...
-A ja mam sporo do zrobienia. Dudley pokazał mi układ, który chce wykonać. - Jenny spojrzała w niebo, myśląc o bracie i przyjaciołach. Opuściła wzrok na Ginny, która wciąż czekała na ciąg dalszy opowieści. - Jest skomplikowany.
-Taką pauzę zrobiłaś, że nie wiedziałam, czego się spodziewać.
-Po mnie wszystkiego. - Jennifer uśmiechnęła się.

*****

Josh zamarł po raz kolejny. Odepchnął na wpół nagiego Dudleya na wyciągnięcie ręki.
-O co chodzi tym razem, Josh?
Ciemnowłosy jedynie odchylił głowę do tyłu, wciąż nie pozwalając się zbliżyć przyjacielowi.
-Josh...
-To i tak zaszło za daleko. - Odezwał się Joshua spiętym głosem. Wstał. - Lepiej dla ciebie, jak o tym zapomnisz. Pojadę z Maggie na konkurs, więc po prostu odpoczywaj.
-Josh,,,!
Dudley chciał go złapać, ale chłopak wywinął się i zamknął za sobą drzwi. Dudley nie miał pojęcia, o co chodzi Joshui. Sam chciał się bawić, więc dlaczego teraz się wycofał?
Zirytowany spojrzał w dół i jęknął.

Joshua oparł się o drzwi łazienki, zamknął oczy i pozwolił ciału ochłonąć. W końcu, gdy usłyszał chlupot wody poszedł do pokoju. Maggie stała już tam przebrana i patrzyła niepewnie na brata.
-Ładnie wyglądasz, prawda, pani Petunio?
Kobieta skinęła jedynie głową.
-Masz wszystko? Długopisy? Dokumenty? - Maggie za każdym razem kiwała głową. - Głowę na karku? Pozytywne nastawienie? No to jak masz wszystko, możemy jechać?
-Dudley z wami nie jedzie?
-Powiedział, że chce trochę odpocząć. Dlatego dał mi wcześniej kluczyki do Audi.
-Rozumiem. - Petunia pokiwała głową. Ben spał zawinięty w kołdrę na łóżku Dudleya.
-To... my już jedziemy. - Odezwał się po chwili Joshua, pakując do kieszeni komórkę i kluczyki.
-Dobrze.

Joshua odpalił silnik i uśmiechnął się do siebie, słysząc jego najpierw głośne, a potem coraz słabsze wycie. Dodał gazu i silnik znów zawył. Wrzucił jedynkę i od razu skierował się na autostradę.
-Ile mamy czasu do konkursu?
-Godzinę.
-Jeszcze będziesz miała czas, aby chłonąć.
-Josh, mówiłam, że nie trzeba...
-A ja ci mówiłem, dlaczego chcę, abyś się wybiła. - Przerwał jej surowo. Zerknął w bok, Maggie siedziała przybita, patrząc przed siebie. Joshua pstryknął ją w nos, dziewczyna drgnęła. - Martwię się o ciebie. - Powiedział miękko, zmieniając pas i wrzucając piątkę. Audi przemierzało kilometry w oszałamiającym tempie.
-Wiem. - Przyznała cicho dziewczyna.
-Wiem, że wiesz. - Joshua przez chwilę nie odzywał się. - Co ty na to, żeby po konkursie pojechać na... hm, może na lody? Jak za dawnych czasów?
Maggie spojrzała na niego i się uśmiechnęła.
-Chętnie.
-A gdzie chcesz pojechać? Mamy czas i paliwo.
-Nie wiem.
-Decyduj.
-Brian's Edge?
-Może być. Jak zwykle poczekam przed szkołą.
-Okej.
-Nie bój się, ale chciałbym z tobą porozmawiać.
-O tym, abym poszła do pracy?
-Co? - Josh odwrócił głowę od drogi i zerknął na siostrę. - Zwariowałaś. Wystarczy, że jedno z nas może nie dokończyć szkoły. - Chłopak uśmiechnął się. - Czekam tylko do osiemnastki, żeby móc was utrzymać samemu.
-Josh... Chcę pomóc.
-Opiekujesz się Benem, Maggie. To jest dla mnie bardzo duża pomoc. Ale nie o tym chciałbym pogadać.
-Okej. - Maggie spuściła głowę, a włosy zasłoniły jej twarz, tworząc własny świat dziewczyny.
Josh spoglądał na nią czasem, ale nie miał w sobie tyle odwagi, by móc pocieszyć młodszą siostrę.

Audi wjechało w ciasną uliczkę, a Josh musiał mocno zwolnić. Podwozie wydało z siebie lekki odgłos buntu, gdy wciąż zbyt rozpędzone auto zahaczyło o zdumiewająco wysoki krawężnik.
-Do jasnej cholery! - Krzyknął, zirytowany Josh. - Mam jechać pięć na godzinę?
-Ograniczenie do dwudziestu. - Mruknęła Maggie, nie patrząc na brata.
-Przepraszam, Mag. Stresujesz się?
-Czym?
-Konkursem. Matką. Mieszkaniem z Dudleyem. Swoją przyszłością. Tą całą sytuacją. Brakiem ojca. Mną.
Maggie spojrzała na niego i delikatnie dotknęła ręką jego ramienia. Podniosła na brata swoje duże zielonoszare oczy i lekko się uśmiechnęła.
-Tobą, tak. Nie potrafisz o siebie dbać. Tak jak Jen.
Joshua roześmiał się lekko.
-Chyba nie porównujesz mnie do tej wariatki?
Maggie w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła i wskazała bratu miejsce do zaparkowania. Chłopak tyłem wsunął auto w dość ciasną przestrzeń między samochodami. Gdy wysiedli, zauważyli, że ich czarne Audi znacznie różni się od innych aut stojących na parkingu. Wyglądało na najnowsze i takie z pewnością było.
-Lepiej jak tu zostanę. Wiesz, audika wśród tych staroci może czuć się nieco zagubiona. - Joshua posłał siostrze łobuzerskie spojrzenie. Maggie uśmiechnęła się. - Nie spiesz się na konkursie.
-Okej.
-Czytaj uważnie pytania.
-Okej.
-Pamiętaj, pierwsza myśl jest czasem najlepsza. Jak się wahasz, wybierz pierwszą decyzję, jasne?
-Tak. I Josh... - Maggie zawahała się. - Możesz mnie... jak kiedyś....
-No pewnie.
Joshua podszedł do niej i mocno przytulił. Czuł w swoich ramionach nieco wychudzone ciało siostry, tak inne od Dudleya. Nie myśl o tym! Oparł się o tył auta i obserwował, jak jego piętnastoletnia siostra wchodzi do wielkiego budynku i znika w jego wnętrzu.

1 komentarz:

  1. Snape w domu rozpusty, Josh i Dudley, o matko xD ogólnie opowiadanie wciągające i pisz dalej :)

    OdpowiedzUsuń