Dojście do Hogwartu zajęło na tyle dużo czasu, że rozbolały ich nogi. Malfoy, jako arystokrata, nie był przyzwyczajony do długich spacerów. Jennifer z kolei lubiła łazić po okolicy, lecz wycieczka z ciężką torbą do najprzyjemniejszych nie należała. Niebo usiały gwiazdy, a zza chmur wyłaniał się półokrągły księżyc. Powoli również stawało się coraz zimniej. Jennifer nałożyła na mundurek szatę czarodziei. Wciąż jeszcze majaczył w oddali wielki zamek Hogwart.
-Dlaczego zdecydowałeś się na naukę w Hogwarcie?
-Co?
-Nie dość, że głupi, to jeszcze głuchy... - Wymamrotała pod nosem Jennifer. - Pytałam, dlacze-
-Słyszałem pytanie. - Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. - Po prosto mnie zaszokowałaś.
-Zwykłym pytaniem?
-Taa.
-Więc, dlaczego Hogwart?
Malfoy odwrócił głowę. Spojrzał na wielki majestatyczny budynek. Oświetlony gwiazdami i księżycem, wydawał się błyszczeć. Kontury rozmazywały się przez mrok.
-Ojciec mnie zmusił. Cała moja rodzina tu chodziła.
-...
-A ty? Dlaczego Hogwart?
-Tylko profesor Dumbledore wysłał mi zaproszenie do tej szkoły.
-Podobno ten stary dropsoholik wybiera te osoby, które się nadają.
-Nie jestem pewna, czy akurat ja się nadaję na Hogwart.
-Dlaczego nie? Coś tam przecież wiesz.
-Z mojej rodziny tylko mój kuzyn tu chodzi. I bałam się, że może przez to mnie tutaj nie zaproszą.
-Więzi rodzinne nie powinny decydować o karierze.
-Zgadzam się, ale nie zawsze się tak da.
Pomiędzy nimi zapadła cisza. Majestatyczny widok zasłonił las. Oboje wyszeptali "Lumos", a małe światełka z końca różdżek oświetlały im drogę. Wśród drzew panowała cisza. Nie przechadzały się żadne zwierzęta, wiatr nie poruszał liśćmi. Zapadła całkowita cisza. Pod każdym naciskiem buta, liście kruszyły się, nieprzyjemnie brzmiąc. Przejście lasem nie było długie, jednak przez tę niezwykłą ciszę, oboje wstrzymali oddechy. Z ulgą wypuścili je dopiero, gdy drzewa przerzedziły się, a do nich dotarł blask nocnego nieba. Usłyszeli też odsłosy normalnego wieczorno-nocnego życia.
-Nie sądziłam, że w lesie może być tak cicho. - Odezwała się cicho Jennifer, oglądając się przez ramię.
-To nie jest zwykły las. Podobno jest nawiedzony. - Odpowiedział Malfoy dziwnym monotonnym głosem, całkowicie wypranym z emocji. - Dlatego nazywa się go Martwy Las.
-Przejście przez niego było bezpieczne?
-A żyjesz?
-Skoro słyszę twój bełkot, to raczej nie umarłam.
-Hahaha, jakie śmieszne. Dursley.
Jennifer uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała. Po tej przytłaczającej ciszy, chciała, aby Malfoy gadał nawet największe głupoty. Chciała słyszeć po prostu czyjś głos.
-Malfoy, Dursley. - Odezwał się cichy, wyprany z emocji głos. - Jak miło, że postanowiliście się jednak zjawić na kolejny rok w Hogwarcie.
-Dobry wieczór, profesorze. - Malfoy wypatrzył go, opierającego się o drzewo. Jak zwykle ubrany był w czerń. Tylko włosy i dół szaty powiewały lekko na wietrze. - Na usprawiedliwienie dodam, że Dursley poprosiła mnie o spacer, więc jako dżentelmen nie mogłem puścić jej samej.
-Doprawdy? Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru za egoizm Prefekta, dziesięć punktów dla Slytherinu za troskę pana Malfoya. A teraz natychmiast do zamku!
Snape odwrócił się, szata powiała za nim. Ruszył szybkim krokiem ku Hogwartowi.
-Dlaczego nic nie powiedziałaś?
Jennifer spuściła głowę, przygarbiła się. Nienawidziła, kiedy odejmowano przez nią punkty Gryffindorowi. Nie potrafiła postawić się żadnemu z profesorów, nawet jeśli wiedziała, że została niesłusznie ukarana. Tak, jak było w tym przypadku.
-Dursley? Wszystko w porządku?
-Co się dzieje, Draco? - Snape odwrócił się i spojrzał na nich krytycznie.
-Nie odpowiada. A przed chwilą nawet żartowała...
-Mógłby się pan, panie Malfoy, nie przejmować takimi pierdołami?! - Prawie wrzasnął rozjuszony Snape. - Mamy tysiące ważniejszych spraw na głowie niż to, dlaczego Pani Prefekt Gryffindoru ma kompleks niższości. Szybko za bramę!
Draco przeszedł za bramę, Jennifer za nim. Profesor tuż przed wrotami odwrócił się. Nawet Malfoy i Jennifer usłyszeli dobiegające z lasu szepty. Ktoś ewidentnie tamtędy przechodził i nie miał najmniejszego zamiaru się kryć. Snape cofał się w stronę zamku, bacznie obserwując teren. W wyciągniętej przed siebie ręce trzymał różdżkę.
-Schowajcie się. - Polecił znajdującym się już na błoniach szkolnych uczniom.
Snape rzucił zaklęcie w lewą stronę, a z prawej nadlatywał czarny i prawie niewidoczny promień. Jennifer wyskoczyła zza muru, wyciągnęła rękę i niewerbalnie wypowiedziała "Protego Horribilis". Przed nimi wyczarowała się wielka i gruba tarcza, a czarny promień odbił się od niej. Snape pchnął dziewczynę do środka i wykorzystując jeszcze działającą tarczę, zatrzasnął wrota szkoły. Zamknął je szybkimi ruchami różdżki i wieloma zaklęciami obronnymi.
-Jestem pod wrażeniem, panno Dursley. - Snape postawił ją na nogi. - A teraz natychmiast do zamku!
-Co to było? - Zapytał przerażony Malfoy.
-Nie chcesz wiedzieć, Draco.
-Jedno z czarnomagicznych zaklęć. - Powiedziała cicho Jennifer, gdy szli ramię w ramię do szkoły. - Jedno z tych, które są gorsze od samej Avady. Tylko ktoś obdarzony wielką mocą może je rzucać, ponieważ u innych powoduje charłactwo.
-Skąd wiesz? - Malfoy patrzył na nią zdziwiony.
Nawet Snape, który szedł z przodu, przysłuchiwał się wyjaśnieniom. I chociaż szczerze nie cierpiał Gryfonów, musiał przyznać, że panna Dursley jest mądrą dziewczyną. Otrzepał się z tych myśli. Miał... tysiące innych zadań. I miał bardzo mało czasu, aby je wykonać, chociaż gdyby panna Dursley go nie uratowała... Aż bał się pomyśleć, jakie tortury musiałby znosić. Myśli zaprzątało mu także to, jak uczennica piątego roku może tak szybko działać, niemal intuicyjnie rzucać zaklęcia na tyle silne, że była w stanie odbić klątwę Czarnego Pana.
-Ej, Dursley, nie ignoruj starszego kolegi.
Jennifer szła ze spuszczoną głową, włosy zakryły jej twarz. Torba coraz bardziej ciążyła. Nagle dziewczyna stanęła jak wryta.
-P-profesorze? - Zapytała nieśmiało.
-Słucham, panno Dursley?
-Czy przydział nowych uczniów się skończył?
-Tak. - Snape spojrzał na nią przez ramię. - Coś się stało, panno Dursley?
-Nie, nic, profesorze. - Z każdym słowem mówiła coraz ciszej. - Nie znam tylko hasła do portretu Grubej Damy....
A tego już ani Malfoy, ani Snape nie usłyszeli.
*****
W dormitorium pierwszorocznych panował lekki chaos. Jeden z niczego nieświadomych nowych uczniów przyjął od jednego z "zaufanych przyjaciół" bliźniaków Weasley prezent. Po odpowiednim upływie czasu wybuchał i zatruwał powietrze śmierdzącym gazem. Nie powodował on żadnych większych skutków ubocznych poza mdłościami, bólami głowy czy biegunką.
Chłopcy pierwszego roku wyszli z pomieszczenia do Pokoju Wspólnego. Wielu zajęło miejsca pod ścianami, podziwiając niezwykły zielonkawy sufit. Zamiast tradycyjnej ściany pułap wykonany był ze szkła i stanowił barierę między dormitorium a stawem. W szczególnie słoneczne dni do salonu Ślizgonów napływały fale zielono-niebieskiego blasku.
Marcus Black siedział na jednym z foteli przy kominku. Zajmował miejsce w kręgu rozmawiających starszych Ślizgonów. Po swojej lewej stronie miał przyjemne palenisko, po prawej Blaise'a Zabini'ego. Koło niego siedział sam Draco Malfoy, później dziedzice fortuny Flintów, Goyle, Crabbe. Ostatnie miejsca zajmowały dziewczyny: Asteria Greengrass, Milicenta Bulstrode oraz Pansy Parkinson. Cała ósemka siedziała wyprostowana, dumna, znająca wartości swoich rodzin.
-Marcusie. - Odezwał się Flint. - Jesteśmy dumni, że zasiliłeś Slytherin. Nie zawiedź nas.
-Oczywiście, panie Flint. Będę służył państwu całą swoją wiedzą oraz nabytymi umiejętnościami.
-Pokładamy w tobie, Marcusie, wielkie nadzieje. - Pansy zatrzepotała lekko oczami.
-Rozumiem, panno Parkinson. Uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby państwa nie zawieść.
-Wydaje mi się, że możesz traktować nas jako równych sobie. - Rzucił Blaise. - Czy ktoś ma jakieś obiekcje? Osobiście będę bronił Marcusa Blacka przed waszym sprzeciwem.
-To będzie dla mnie zaszczyt. - Asteria przyłożyła dłoń do serca i przymykając oczy, skłoniła głową.
-Również nie mam zastrzeżań, o ile nie będzie zachowywać się w sposób hańbiący nasz dom. - Pansy wyraziła swoje wątpienie.
Marcus wstał, wyprostował się i dwoma krokami zbliżył się do dziewczyny. Przykląkł na prawe kolano i z szacunkiem skłonił głowę.
-Panno Parkinson, miałem nadzieję, że mówiąc, iż będę pańswu służył, oczywistym będzie fakt, że nie mam najmniejszego zamiaru ubliżyć memu domowi oraz jego szanownym mieszkańcom. Jednakże powtórzę to raz jeszcze: zamierzam sprawić, że Slytherin zabłyśnie. Pierwszy raz od powstania.
-Twoje cele są piękne i ambitne, Marcusie. Mam nadzieję, że ci się to uda. - Milicenta lekko się uśmiechnęła.
-Tak, panno Bulstrode.
-Wystarczy Milicenta. - Odparła pogodnie, cichym głosem rozładowując napięcie.
-Tak, Milicento. - Marcus uśmiechnął się.
*****
-Czekacie, czy idziecie? - Zapytał Josh, gdy Dudley zatrzymał samochód niedaleko podstawówki Bena.
-Zostaję. - Chłopak wyłączył silnik, spojrzał na przyjaciela i wyciągnął papierosa.
-A ty, Maggie?
-Zostanę.
-Wracam za dziesięć minut. - Joshua obejrzał się jeszcze na nich przez ramię i żwawym krokiem ruszył do świetlicy po młodszego brata.
Maggie została w samochodzie, przyglądała się wyposażeniu auta.
-Chcesz pojeździć? - Przez drzwi pasażera pochylał się Dudley. Obrócił się, zgasił peta i spojrzał wyczekująco na dziewczynę. Lekko pokiwała głową. - Do przodu. Maggie odpięła swój pas i przeszła na miejsce za kierownicą. - Krótki i skuteczny instruktaż. Aby uruchomić silnik, wciskasz sprzęgło do końca, przekręcasz kluczyk. Żeby ruszyć lekko puszczać sprzęgło, dodając po trochę gazu. Koniec teorii. Włączaj silnik.
-Na pewno mogę?
-No jasne. Zbytnio się nie rozpędzisz. - Dziewczyna wykonała jego polecenia. Lekko wcisnęła gaz, ale silnik zawarczał i nie ruszył się. - Sprzęgło do końca. Ruszasz z jedynki. - Pomógł jej włączyć bieg. Maggie znów nacisnęła pedał gazu i samochód przejechał z dwa metry, zatrzymał się, silnik zgasł. - I tak dobrze. Dawaj, jeszcze raz.
Dziewczynie po kilku minutach udało się włączyć na drugi bieg, przejechać kilka metrów i przy pomocy Dudley'a wycofać. Chłopak zgasił silnik i zaciągnął ręczny. Maggie przeszła na swoje miejsce z tyłu, a D znów usiadł za kierownicą. Josh pokręcił głową z dezaprobatą, gdy wsiadał.
-Nie uczyłeś Maggie jeździć, prawda? - Zapytał, chociaż czuł, że zna odpowiedź.
-Za kogo mnie masz? Oczywiście, że uczyłem.
-Jest za młoda!
-Ogarnij się! To, że nauczy się jeździć jej nie zaszkodzi. Ja się nauczyłem sam, jeżdżąc w nocy na autostradę. Nie wiem, czy kojarzysz, ale byłem dużo młodszy od twojej siostry.
-Wybacz.
-Wsiadaj. Chcecie pizzę?
-Taaak! - Ben rozsiadł się na tylnym siedzeniu, a dziewczyna zapięła mu pasy. Chłopczyk wyciągnął pomiętą kartkę z plecaka i wpychał siostrze przed nos. - Patrz, Mag! Patrz! To my! A to Josh. To mama i tata. Patrz! Nawet D tu jest!
Dudley zerknął we wstecznym lusterku na Bena. Chłopiec wydawał się szczęśliwy i chyba nie rozumiał w pełni powagi sytuacji. Uśmiechał się i cieszył z każdej rzeczy, jaka go spotkała. Potrafił na swój dziecinny sposób radować się kartką papieru.
-Jooosh! - Zawołał brata. - Kiedy wróci tata?
-N-nie wiem, Ben.
-A mama? Jak się czuje?
-C-chyba daj nie najlepiej. Zobaczę później i dam ci znać, dobrze?
-Tak! - Chłopiec zostawił kartkę na kolanach siostry i zaczął bawić się pluszowym kotkiem. - Zaraz będzie pizza. Taaaaka dobra.
-Pojedziemy do mnie, dobra? - D spojrzał na przyjaciela.
-Nie trzeba, Dudley. I tak bardzo nam pomagasz.
-Matka robi dzisiaj pizzę. Nie będzie problemu, jak przyjdziecie. Uwielbia cię.
Josh uśmiechnął się. Pokiwał głową, zaciskając wargi.
-Wyluzuj trochę. - Dudley poklepał Josha po kolanie, delikatnie wszedł w zakręt i zatrzymał się pod Privet Drive 4. - Wysiadajcie. - Ben wyskoczył z samochodu i zaczął biegać po równo przyciętym trawniku. Chował się za krzakami hortensji, wybiegał z nich, podbiegał do auta, poskakiwał i znów biegł przed siebie.
Josh przewrócił oczami, prosząc Bena, aby chociaż na chwilę się uspokoił. Maggie wysiadła z auta nieśmiało, przykucnęła przy skraju trawnika.
-Ben! Chodź na chwilę! - Zawołała do młodszego brata. Chłopiec zrobił z rąk skrzydła samolotu i ruchem okrążnym zbliżał się do siostry. Zatrzymując się, wydał z siebie dźwięk gaszonego silnika. - Wiesz, gdzie jesteśmy?
-U D!
-Właśnie. Czyli jesteśmy w gościach, tak?
-Tak!
-A jak trzeba się zachowywać, będąc w gościach?
-Trzeba być grzecznym?
-Dokładnie. A na razie nie jesteś grzeczny.
-Nie...?
-Spójrz na trawnik. Już nie jest taki ładny, jak po nim pobiegałeś. Musisz przeprosić pana Vernona, wiesz? Bo pan Vernon dba o trawnik i może mu być przykro, że tak go zniszczyłeś, wiesz?
-Nie... nie chciałem.
-Wiem. - Maggie poczochrała go po włosach, uśmiechnęła się. - Będziesz teraz grzeczny?
-Tak!
Dziewczyna wstała i uśmiechnęła się do starszego brata. - Tak to się robi.
Josh zmierzył ją spojrzeniem. Podszedł do niej. - Gdzie jesteśmy?
-Przed domem Dudley'a.
-Czyli jesteśmy w gościach, tak?
-Tak.
-A będąc w gościach, trzeba być grzecznym, prawda?
-Tak... Ej! To nie jest zabawne! - Maggie zachmurzyła się. Joshua roześmiał się i poczochrał rodzeństwo po głowach.
Dudley przyglądał im się chwilę. Chciał, aby Jen też z nimi była. Ale taka, jak przed pójściem do tej dziwnej szkoły, wtedy, kiedy była wesoła, uśmiechnięta i potrafiła poprawić humor każdemu. Kiedy była po prostu kochana. Maggie przypominała mu trochę siostrę, ale... to nie było to samo. Wszedł do domu i zostawił otwarte drzwi. Zrzucił buty i przeszedłszy przez salon, znalazł się w kuchni.
-Cześć, Dudziaczku. - Petunia leżała na kanapie w salonie. Jak zwykle była blada.
-Cześć. Gdzie ojciec?
-Wyszedł do sklepu.
-Mamy gości. Robiłaś pizzę?
-Nie, zrobiłam kaszę z gulaszem.
-Błee... Robię pizzę. - Dudley podszedł do drzwi i zawołał gości. Ben usiadł na podłodze i ściągnął buty, ułożył je równo przy większych butach siostry. Wszedł powoli do salonu.
-Dzień dobry, pani Dursley. - Mówił powoli, próbując nie krzyczeć. - Czy jest pan Vernon?
-Nie. A co od niego chciałeś?
-Bo ja... - Na twarzy chłopca pojawiły się łzy. Josh chciał do niego podejść, ale Maggie zatrzymała go spojrzeniem. - Ja... chciałem przeprosić. Bo niszczyłem trawnik...
-Vernon wróci późno, przekażę mu.
-Dziękuję! - Ben podbiegł do Petunii i rzucił się jej na szyję. Kobieta nie zareagowała.
-No, Ben, chodź! - Zawołał go Dudley. - Musisz mi pomóc robić pizzę!
Chłopiec zostawił kobietę i pobiegł do kuchni. Maggie i Josh zostawili panią domu w spokoju i poszli wspólnie robić obiecaną potrawę.
Przygody bohaterów dwóch zupełnie innych historii.
Ogłoszenia
Postanowiłam znów poświęcić się pisaniu. Może nie aż tak, jak niegdyś, ale chciałabym móc pisać tak lekko. Ostatnio szło mi naprawdę topornie. Cokolwiek wyklepałam na klawiaturze czy rozpisałam atramentem, było nudne, oklepane albo za słodkie. Dlatego zamysł na (nienazwany jak dotąd) przerywnik ;)
Każdego, kto czyta, proszę o komentowanie. Wystarczy zwykła buźka. To potrafi bardzo zmotywować do dalszego pisania ;)
Dobrze, że Jenifer jest taka mądra, bo było by już po Snejpie. Uwielbiam rozmowy Jenifer- Draco. A co do pizzy to narobiłaś mi na nią smaka. Pozdrawiam Mruczek :)
OdpowiedzUsuńNa razie średnio rozumiem ten wątek z Marcusem. W sensie on tak nagle się wziął znikąd, ale może kiedyś to zrozumiem. Niemniej jednak dobry rozdział :D
OdpowiedzUsuń